A ty, do którego domu należysz?

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Rozdział 4



IV Potencjalnie dobry czarodziej



 - … Tylko się nie spóźnijcie. Notujcie, zawsze jest dużo nauki. Nie lubi głupich żartów i pytań. Jeśli nie chcecie jakieś zadać to na temat i … naprawdę uważajcie na jej lekcjach.

         James stał na dziedzińcu z Rose i Albusem. Był poniedziałkowy ranek; dochodziła ósma. Wśród pierwszaków dało się odczuć stres górujący nad, tłumionym przez uczniów, podekscytowaniem. Typowe zachowanie dla najmłodszych uczniów Hogwartu we wrześniowe poranki.

 - Dzięki za rady, ale McGonagall chyba nie jest taka straszna? – Spytała ze śmiechem Rose.

 - Właśnie, James. – Przytaknął Al.

         Starszy z Potterów postanowił przygotować młodszych członków rodziny na „szkolne męki”. Umówili się o wpół do ósmej i szybkim tempem wyszli na dziedziniec. Pierwszą lekcją Jamesa było zielarstwo. Zanim doszedłby z zamku na Błonie, zleciałaby cała przerwa. Chłopiec nie chciał się spóźnić.

 - Czy ona nie jest dyrektorem? – Spytał Al – chyba nie powinna uczyć transmutacji?

 - McGonagall jest ambitna. Poza nauczaniem i wychowawstwem nie ma jakiś szczególnych zainteresowań. Pomimo, że jest dyrektorem jest też nauczycielem transmutacji. To chyba pierwszy przypadek kiedy jedna osoba ma obydwie funkcję. – Był wyraźnie zadowolony, że ma takich uważnych słuchaczy – Jak zobaczycie szarą kotkę, nie mówcie nic, czego McGonagall nie chciałaby słyszeć. Dla zabawy zmienia się w kota! Dla zabawy!

         Rose zaczęła się śmiać. Nie z tego, co mówił James, znała McGonagall z opowiadań rodziców, ale z miny kuzyna. Kochał być w centrum uwagi. Jego pewność siebie biła po oczach każdego.

 - Z kim macie transmutacje? – Spytał, ignorując atak śmiechu Rossie.

 - Slytherinem – odpowiedział mu brat.

         Po jego głosie widać było, że nie jest z tego zadowolony. Rose natychmiast to zauważyła i ostrożnie spytała:

 - To źle?

 - Oczywiście – odrzekł Albus – to naturalny wróg Gryffindoru.

Te słowa zapadły jej w pamięć.

 „Naturalny wróg Gryffindoru”. Przypomniała sobie jak Scorpio pożyczył jej pieniądze na czekoladowe żaby. To był miły gest. Scorpio jej naturalnym wrogiem?

 - Co ty gadasz?! – Ofuknął go starszy brat. – To nie średniowiecze! Nie bez powodu nazywają się Ślizgonami! Są chytrzy i cwani… czasami nawet egoistyczni. Ale – zaczął roztropnie dobierać słowa – kiedy się zaprzyjaźnią są lojalni i …są… hmmm… zdolni do „śliskich” poświęceń dla swoich kumpli.

         Nagle Rose przypomniała sobie, że ojciec Malfoy’a nie chciał, żeby jego syn był w Slytherinie.

 „Wtedy to był inny Hogwart” – pomyślała dziewczyna.

 - Patrzcie widzicie tamtego faceta – James wskazał palcem na ciemnoskórego chłopca o wąskich oczach – to Steve, pałkarz Ślizgonów… Ta mała obok to Becky. Są parą od dwóch lat. Becky jest Gryffonką. Krążą plotki, że Steve znalazł sposób na ściąganie na owutemy. Ściągi dał, Becky. A ona zdała zielarstwo na „powyżej oczekiwań”. Longbottom zrobił aferę McGonagall, która podobno zarzuciła mu brak wiary w swoich uczniów. Gderała mu, że kiedy był uczniem też nie był wybitny, ale miał swój konik, dlatego jest w tej szkole. Od tamtego czasu McGonagall i Longbottom mają na pieńku.

 - Krukoni? – Rose nie interesował ani związek Steve’a i Becky, ani perypetie profesora Longbottoma. Znała go prywatnie. Przychodził, co jakiś czas do jej rodziców na herbatę. Jednak zawsze kojarzyła go z kaleką. To coś potrącił, to o coś puknął. Nie wspominając o seplenieniu. Zawsze był jednak miły, więc nie chcąc sama okazać się nieuprzejmą wymieniała z nim parę zdań i szła do swojego pokoju.

 - Krukoni to bystrzaki. Tamta blondi w okularach to Sally. Sex bomba i prefekt naczelna Ravenclawu. Jak anioł i diabeł w jednym.

         Al i Rose spojrzeli na prefekta. Była wysoka i smukła. Na nosie miała czarne okulary…

         Dryyyń…

 „Transmutacja” – pomyślała Rossie i pobiegła za Alem do Sali McGonagall.


****


         Weszli do klasy. W drugiej ławce w środkowym rzędzie siedział Scorpio z tym samym chłopcem, w którego rzucił czekoladowymi żabami, kiedy jechali pociągiem. Podeszła do niego. Uśmiechnął się do niej.

 - Hej, Rose.

         Rose też się uśmiechnęła.

 - Cześć, Scorpio. – Wyjęła z kieszeni szaty pieniądze. – Trzymaj. Wisiałam dwa galeony? – Spytała dla pewności.

 - Nigdy mi nie wisiałaś. – Puścił do niej oko – byłaś mi po prostu dłużna.

         Brązowowłosy chłopiec obok udał, że uderza w niewidzialną perkusje.

 - Ba dum cyy!

         Ruda się roześmiała.

 - To jest Phil. – Przedstawił kolegę Malfoy. – Mój hogwartowy brat.

 - Hogwartowy brat?

 - „Ponieważ wszyscy uczniowie to jedna wielka rodzina…” Tak twierdzi Hitch.

 - Dla ciebie profesor Hitch!

         Drzwi trzasnęły. Phil podskoczył. Do środka wkroczyła profesor McGonagall. Jadowite spojrzenie utkwiło w nietaktownym uczniu. Phil zwiesił głowę.

 - Malfoy, to samo!

         Nie krzyczała. Mówiła tylko lekko, leciutko, podniesionym głosem. Nie potrzebowała zbytniego ryku. Surowość jej twarzy i nieustępliwość w głosie wystarczała.Niezawodne antidotum na głupotę.

Jej wzrok powędrował na Rose, która wyprzedziła pytanie:

 - Rose Weasley.

 - Siadaj, Rose Weasley!

      Powiedziała poważnym, podniosłym głosem. Wyglądała na osobę, którą trudno było wyprowadzić z równowagi.

 „Wzorowy pedagog” – przeszło przez myśl Rossie.

         Odszukała wzrokiem Ala i pospiesznie zajęła obok niego miejsce.

 - Dobrze, dzisiaj o tym skąd się bierze energia magiczna.



****

         Kolejną lekcją były eliksiry. Wysoki czarodziej o siwych, białych włosach zaczął się przedstawiać. Rose pomachała do Raquel. Tę lekcje Krukoni i Gryffoni mieli razem.

 - Weasley i Potter – profesor zwrócił się do młodzieży – Czy wiecie gdzie ma lekcje profesor Collins?

         Oboje pokiwali przecząco głowami.

 - Ja wiem! –Krzyknęła Raquel.

         Profesor spojrzał na nią hamując śmiech.

 - To niech wasza trójka weźmie te kartony i zaniesie je panu profesorowi.



****



 - Jeny, ale to ciężkie! – Użalał się Albus.

 - Nie marudź – poradziła z uśmiechem Raquel.

         Oboje zdążyli się już polubić. Schodzili po schodach na pierwsze piętro. Teraz szli do kolejnej partii schodów prowadzących do lochów.

         Raquel wesołym krokiem prowadziła ich do sali. Krukoni mieli na pierwszej lekcji obronę przed czarną magią i dziewczyna była przeszczęśliwa, że może się wykazać.

         Nagle ktoś głośno się zaśmiał. Zza ozdobnej, rycerskiej zbroi wyleciał nieokreślony kształt. Wszyscy poczuli zimny dreszcz na skórze. Z zaskoczenia upuścili kartony.

 - Wingardium Laviosa!

         Karto zatrzymały się centymetr nad posadzką. Jasnowłosy, niski czarodziej, który rzucił zaklęcie stał z wyciągniętą różdżką. Na twarzy, nieruchomej jak marmur, malowało się skupienie. Ten rodzaj skupienia mugole mogą zobaczyć tylko na twarzy wynalazcy, który pod lupą wkłada ostatni chip do swojego dzieła. Skupienie połączone z precyzją, powagą; niepozwalające przedostać się innym emocjom na powierzchnie skóry. Całość daje aurę majestatu i tajemniczości; tak jednoznacznej z obecnością magii.

         Kartony, poruszane czarami, ustawiły się w trzy równe stosy przed zdębiałymi dziećmi. Dopiero, kiedy były na swoim miejscu, czarodziej opuścił różdżkę rozmywając magiczną aurę. Na twarzy zagościł mu znów dziecięcy uśmiech.

 - Scorpio!

W głosie Rose był krzyk podziw i zdziwienie.

 - Spokojnie. To tylko Irytek.

         Odpowiedział blondyn z szerokim uśmiechem. Raquel podleciała do nich i zaszczebiotała:

 - Super! Żaden pierwszak by tego nie zrobił.

         Malfoy wzruszył ramionami z udawaną skromnością. Uśmiechał się dumnie.

 - To Raquel. Raquel, Scorpio. Scorpio, Raquel. A tam jest Albus mój kuzyn.

Scorpius wyciągnął rękę do Ala. Ten tylko patrzył na niego w otępieniu. Po minie widać było, że nie chce podać ręki i w głębi walczy sam ze sobą, ale kiedy jego spojrzenie napotkało nieugięty wzrok Rose, zrozumiał, że nie ma rady i podał Ślizgonowi rękę.

 - No dzieciaki!

         Głos dochodził z lochów gdzie stała profesor Hitch.

 - Widziałam wszystko, ale wytłumaczcie mi, co wy tu robicie.

         Pierwszaki zaczęli wszystko tłumaczyć. Scorpio powiedział, że szedł do toalety.

 - Sprawy fizjologiczne na przerwie. – Przeniosła wzrok na „tragarzy”. – Idźcie już     . Malfoy, poczekaj. To był pokaz naprawdę dobrej magii! – Na jej wesołej młodej twarzy pojawiła się przebiegłość – Po lekcjach przyjdź do mojego gabinetu.

         I odeszła szybkim krokiem.

Złoto Krwista