A ty, do którego domu należysz?

piątek, 16 października 2015

Rozdział 8



VIII Rudy ogień


W Hogwarcie nie było osoby, która nie lubiłaby Wielkiej Sali. Zawsze panowała tu radosna atmosfera. Odgłosom jedzenia, rozmów i wbiegających spóźnionych uczniów towarzyszył wszechobecny śmiech.
Gwar, który kochała Raquel teraz ją denerwował. Nie spojrzała nawet na ulubionego kurczaka w sosie migdałowym, kiedy pojawił się na stole.
Przyszła trochę spóźniona. Był czwartek, więc ostatnią lekcją było latanie na miotle. Paradoksalnie, po mimo że podczas latania nie używało się wielu mięśni (nie mówimy tu o Quidditchu) zawsze wracała zalana potem. Dziewczyna bała się wysokości. Odkryła to dopiero tu, w Hogwarcie, kiedy po raz pierwszy wsiadła na miotłę. Latanie było w miarę łatwe dla tych, którzy umieli się skupić. Problem pojawiał się wtedy, gdy uświadomiłeś sobie jak wysoko się znajdujesz.
Dzisiaj profesor Hooch zorganizowała małe zawody. Uczniowie mieli ustawić się w kole i na znak nauczyciela wzbić się jak najwyżej umieli. Proste ćwiczenie, które miało na celu przezwyciężyć ich strach i poprawić kontakt z miotłą. Nagrodą było dwadzieścia pięć punktów dla swojego domu. Krukoni uśmiechali się niemrawo do siebie. Mieli zajęcia łączone z Krukonami, którzy z zasady nie należeli do zbyt odważnych.
Wzbicie się w powietrze nie było dla kruczowłosej zbyt trudne. Wystarczyło się tylko skupić na niebie i w myślach surowo rozkazać miotle lecieć w górę. Raquel była piąta. Miotła dziewczyny zaczęła zwalniać. Kiedy Krukonka straciła prędkość spojrzała wolno, bardzo wolno w dół.
Hogwart był wielkości jej pięści. Jej ręce zaczęły się pocić i ślizgać po trzonie miotły, co jeszcze bardziej zwiększyło strach przed upadkiem. Zaczęła nabierać głębokich wdechów, by sie uspokoić. Dudnienie jej serca zaczęło cichnąć.
Profesor Hooch podleciała do chłopca, który był najwyżej i krzyknęła do uczniów, żeby wracali za nią w kolejności od najwyższego do najniższego ucznia. Kiedy przyszła pora na piątą osobę, czarnowłosa wolniutko, przytulona do miotły i cała zalana potem zaczęła sunąć za resztą grupy.
Wylądowała cała zestresowana i od razu uklękła. Nogi Raquel trzęsły się podobnie jak ramiona.
Po zajęciach wpadła do wieży Ravenclawu złapała czystą szatę i kosmetyczkę i pobiegła do łazienki.
Kiedy już doprowadziła sie do normalnego stanu poszła w kierunku Wielkiej Sali.
Zajęła miejsce obok niskiej Katherine, która spała nad nią w piętrowym łóżku. Nie zjadła przystawki. Zawsze mało jadła – tylko tyle ile potrzebowała. Tak została wychowana. Jej mama pochodziła z Francji, ale wyszła za Anglika. Rodzice prowadzili mały butik w centrum Canterbury.
Rodzice zawsze mówili, że wygląd jest wizytówką człowieka.
       Katherine rozmawiała z Alicią o jakimś zadaniu domowym. Raquel nie słuchała. Przeczesywała Wielką Salę wzrokiem. Szukała ich.
 „Z tego nic dobrego nie wyniknie. Gdzie się podziali?”
       W końcu znalazła tych, których szukała – Potterów.
„Czyli będą z… nie ma jej!”
       Wytężyła wzrok. Na stole Gryffonów widniały takie same potrawy, jakie na pozostałych. James otoczony wianuszkiem kolegów i koleżanek popisywał się czarami. Jego dyniowy sok zmieniał, co chwilę kolor. Obok niego po prawej stronie siedział Albus. Mieszał widelcem w zmaltretowanym do tego stopnia mięsie, że nie można było zgadnąć, jakie danie je młody Potter. Najmłodszy z grupki Gryffonów siedział cicho w cieniu młodszego brata. Raquel uważała, że jest trochę małomówny i alienuje się od reszty klasy. Taki już był samotny z wyboru. Jeżeli już rozmawiał z kimś to była to jego rudowłosa kuzynka, której… której nie było.
       Młoda Weasley zniknęła. Rose była znana z punktualności, a było już po przystawce.
 - Lucy, która godzina?
       Naprzeciw Raquel siedziała niska blondynka. Włosy sięgały jej do ramion. Krukonki kolegowały się. Lucy „mieszkała” obok Raquel w łóżku pod Alicią.
 - Dziesięć po… deser będzie za kolejne dziesięć.
       Blondynka uśmiechnęła się. Raquel odwzajemniła uśmiech, ale tylko na chwilę.
 - Słyszałyście, co mówił profesor Fascoot.  Na następnych lekcjach będziemy rozmawiać o wilkołakach. – Lucy wydawała się podekscytowana.
 - Nie, - wtrąciła się Sally – najpierw będą animagi, potem wilkołaki, porównanie, wampiry…
       Raquel zignorowała je, powstrzymując się od poparcia Sally.
       Jej wzrok skupił się na najdalszym kącie Wielkiej Sali. Przeczesała grupkę pierwszoklasistów, którzy śmiali się najgłośniej ze wszystkich uczniów. Powodem był…
 „chwila jak on się nazywa… Phil.”
            Powodem był Phil. Trzymał komiks, a właściwie tylko jego część. Druga pływała w zupie borówkowej naprzeciw Phila. Widziała to bardzo dobrze i sama by się też się uśmiechnęła gdyby nie to, że naprzeciw mugolaka nikogo nie było. Pusta ławka – miejsce Scorpiusa.
 „Może są gdzieś raze…”
 - Hej dziewczyny!
Raquel odwróciła się do właściciela głosu. Krukon miał ciemnobrązowe oczy i jeszcze ciemniejsze brązowe włosy. Wyglądał na czternaście lat, ale dziewczyna wiedziała, że jest dopiero w czwartej klasie. Starsze Krukonki rozmawiały o nim w dormitorium i pokazywały go sobie palcami, kiedy pomagały pierwszorocznym koleżankom odrabiać lekcje z eliksirów. Brunet był kiedyś szukającym Ravenclawu i to nie byle, jakim. Trenował w pierwszym semestrze poprzedniego roku. Był złotym graczem. Dzięki niemu Krukoni byli niepokonani. Niestety zrezygnował z Quidditcha, sprawiając zawód całej drużynie i wszystkim kibicom.
            Raquel posłała szybkie spojrzenie Lucy. Dziewczynka była zaczerwieniona na całej twarzy, którą zasłaniała ręką rzucając ukradkiem spoglądając na chłopca. Trudno było mówić w tym wieku o zakochaniu, ale na pewno Mała Krukonka była nim zauroczona, od kiedy pomógł jej pozbierać książki w bibliotece.
 - Cześć… Eee… - widać było, że Lucy ma zbyt mało pewności siebie, żeby zagadać, choć to ona miała do tego największe prawa. Jednak Raquel miała wrażenie, że jeśli chłopak na nią spojrzy wszystko się wyda, więc postanowiła przejąć pałeczkę – Edward?
            Brunet zaśmiał się.
 - Blisko, ale jestem Ethan.
 - Ethan – powtórzyła dziewczyna. – Ja jestem Raquel, a to jest Lucy, Alicia i Sally.
            Sally pomachała ręką, najwyraźniej tak jak czarnowłosa, chcąc odwrócić uwagę od Lucy.
 - Miło was poznać, ale my się znamy spotkaliśmy się we wtorek w bibliotece.
            Lucy zaczerwieniła się jeszcze bardziej.
 - Taa… Tak.
            Blondynka opuściła wzrok w tym samym momencie, kiedy odezwała się Raquel:
 - O co chodzi Ethan?
Nagle Ślizgoni wybuchnęli znowu śmiechem. Cała Wielka Sala spojrzała w ich kierunku. Tym razem druga część komiksu Phila była w kociołku, który lewitował nad głową Phila stojącego na ławce. Profesor Hitch, opiekun Slytherinu, podeszła do podopiecznych.
 - Chciałem spytać czy mogę wziąć kurczaka? Nasz jest już zjedzony.
            Raquel spojrzała na swoje ulubione danie, a potem na swój pusty talerz.
 - Pewnie – odpowiedziała.

***

            Raquel poszła za potrzebą do toalety na drugim piętrze. Podeszła do umywalki i spojrzała w lustro. Chciała poprawić włosy, ale zamiast swoich czarnych zobaczyła rudę.
 - Rose!
            Właścicielka rudych włosów siedziała na parapecie. Ściskała coś. Raquel podeszła do przyjaciółki. W jej rękach leżała książka.
 „Wewnętrzna energia z Parteliuszem Bamber” przeczytała tytuł
 - Rose?
Zdanie zabrzmiało jak pytanie, którym nie powinno być. Krukonka chciała tylko przeprosić. Odpowiedź otrzymała spóźnioną.
 - Wszystko mówi, że jestem… - zaczerpnęła gwałtowny, szybki wdech – wszystko oprócz mnie.
 - Rose.
            Twarz miała suchą albo zeschłą. Białka oczu nie były ani trochę zaczerwienione. Wyglądała na zmęczoną i starszą. Niektórzy mogli pomylić smutek w jej oczach z obojętnością, ale Raquel była wyjątkowo empatyczna. Mało tego dostrzegła w jej oczach coś jeszcze rezygnację.
 - A jednak – wstała z parapetu i zaczęła okrążać nie dużą łazienkę – przeczytałam to osiem, osiem razy. – W jednej chwili rezygnacja ustąpiła miejsca złości – i wszystko mówi jednogłośnie, że jestem …
Patrzyła na zlewy nie na Krukonkę. Każdy centymetr twarzy dziewczyny był napięty.
 - Jestem nim… - wyszeptała
            Zatrzymała się przed otwartą kabiną.
 - JESTEM CHARŁAKIEM!!!
            Wrzasnęła, a w tym wrzasku było tyle gniewu i frustracji, że odruchowo rzuciła znienawidzoną książkę, która wleciała do kabiny i wylądowała w sedesie.
            Gryffonka upadła na kolana jakby nie miała siły utrzymać swój ciężar. Podkuliła głowę i wsunęła dłonie w swoje miedziane loki.
            Raquel patrzyła na Rose. Czekała, aż usłyszy szloch, będzie mogła ją pocieszyć.
            Cisza. Rose nie płakała. W przekonaniu Raq, która wylewała masę płynów z różnych błahych powodów, Weasley była silna. Po tej całej scenie potrafiła stłumić w sobie wszystkie emocje. Czarnowłosa, dlatego podeszła najpierw do kabiny, żeby wyciągnąć książkę…
 - Rose. Rose chodź tutaj!
            Ta nie ruszyła się ani o centymetr.
            Raquel patrzyła na parującą z toalety wodę i blask płomieni.
            Książka płonęła żywym, rudym ogniem. W błękitnych oczach odbijały się tańczące ogniki, w ich głębi było zdumienie a następnie… postanowienie.
            Nie odwracając się wyszeptała wystarczająco głośno, by Rose ją usłyszała:
 - Rose, nie jesteś charłakiem. Nie jesteś czarownicą… Pomogę Ci za wszelką cenę.
            Ogień zgasł, zamknąwszy usta Krukonki do końca dnia.


Złoto Krwista



Przepraszam za długą nieobecność. Posty będą się pojawiać, co miesiąc. Npiszcie w komentarzach czy wolicie ten rozmiar czcionki, czy ten z poprzednich rozdziałów. :)