A ty, do którego domu należysz?

środa, 11 marca 2015

Rozdział 5



V Złote kłamstwa


      Na stole w pokoju wspólnym Slytherinu leżał stos podręczników. Ich właściciel z nosem w najnowszym komiksie „Hunter of Magic” próbował je ignorować. Nie należał do pilnych uczniów. Fakt, że w pierwszy dzień szkoły dostał pracę domową z trzech przedmiotów wcale go nie uszczęśliwiała. Miał przeczytać około dziesięciokartkowy wstęp z podręcznika do transmutacji, poszukać czegoś o energii magicznej roślin i napisać w dziesięciu zdaniach, „Co zagraża czarodziejowi w dzisiejszych czasach?” na obronę przed czarną magią.
Znacznie łatwiej było zapomnieć o przykrych obowiązkach ucznia i zanurzyć się w „lekturze”, w której przeważały obrazki.
Od pochłaniania komiksu oderwał go jasnowłosy blondyn, który zasapany rzucił się na sofę obok niego. Phil odłożył komiks i spojrzał na kumpla. Był uśmiechnięty a w oczach miał większe ogniki niż zazwyczaj.
 - Jestem genialny – powiedział radośnie.
 - Wymyśliłeś sposób jak wywalić prace domowe z programu nauczania?
      Scorpio uśmiechnął się szerzej.
 - Zapomniałem to dodać do listy. – Złapał oddech i dodał – Wiesz, po co Hitch chciała mnie widzieć?
 - Dla ciebie profesor Hitch, szczeniaku!
      Próba przedrzeźniania McGonagall przez Phila sprawiła, że Scorpio dostał napadu głupawki.
 - Ach, zapomniałem, że mój kumpel to mistrz dobrych manier.
      Chłopak w odpowiedzi uśmiechnął się wyniośle i zesztywniał.
 - Zapomniałeś przyjacielu również wspomnieć o tym, że jestem najbardziej kulturalnym Ślizgonem… jeszcze wielu moich cech nie znasz.
 - Owszem znam: jesteś też kwalifikowaną pomocą domową.
      W jednej chwili komiks Phila został wystrzelony w stronę blondyna. W odpowiedzi Scorpio cisnął szmaragdową poduszkę w stronę kolegi.
 -Może tak, ale i tak cię na mnie nie stać – odrzekł wyniośle. – Szkoda widziałem twój kufer. Niepoparowane skarpetki. Niewyprasowane szaty… Dobra, stop! Co ci ta profesorka powiedziała?
      I Scorpio zaczął tłumaczyć.

***

 - Witaj Scorpiusie. Siadaj.
      Chłopiec nieśmiało podszedł do biurka nauczycielki. Idąc w stronę gabinetu, zastanawiał się jak on będzie wyglądał. Wyobrażał sobie, że będzie zawalone regałami z książkami, półki z jakimiś nieznanymi, magicznymi przedmiotami, może jakiś stosik dokumentów. Pokój w ogóle nie podobny do wizji młodego czarodzieja.
      Zobaczył biały, prawie pusty pokój. Jedynymi dekoracjami były dwa czerwone kartony ustawione po obu stronach czarnego biurka, przy którym siedziała profesor Hitch. Patrzyła na niego znad filiżanki herbaty. Użyła zaklęcia przywołując filiżankę z takim samym wzorem, co na jej własnej. W środku była herbata.
 - Słodzisz?
 - Nie. Dziękuję.
      Ślizgon był spięty. Nie miał pojęcia, czego chciała od niego nauczycielka.
 - Powiedz mi czy używałeś zaklęcia Leviosa zanim trafiłeś do Hogwartu?
      Upiła łyk herbaty i wbiła w niego spojrzenie. Scorpio zrobił to samo i odpowiedział:
 - Nie. Znaczy nie proszę pani… Znaczy pani profesor.
      Kobieta spojrzała na niego ciekawskim wzrokiem. Posłała mu miły uśmiech.
 - Jesteś zestresowany – stwierdziła – Scorpiusie, pochodzisz z magicznej rodziny. Może rodzice ci je pokazali? – Widząc przestraszoną minę chłopca dodała: – to nie jest przestępstwo. Małe dzieci zanim pójdą do szkoły mogą użyć paru nieszkodliwych zaklęć dla wprawy. Oczywiście na odpowiedzialność rodziców… Najczęściej robią tak uczniowie z mugolskich domów, kiedy dostają sowę z Hogwartu.
      Uśmiech, spokojny ton, spokój… Nie przypominała profesorki tylko ciocię. Była za serdeczna przez to natarczywa. Scorpio zawiesił wzrok na brązowym płynie w filiżance. Kontakt wzrokowy z profesor Hitch był dla niego wyjątkowo niekomfortowy.
 - Widziałem jak rodzice używają zaklęć w domu. Przewertowałem podręcznik od zaklęć, ale niczego nie ćwiczyłem.
      Chłopiec spojrzał nauczycielce w oczy. Nie kłamał.
      Stresował się przed wizytą, bo słyszał o zasadach używania magii przez dzieci poza Hogwartem. Jednak skoro profesor Hitch mówiła, że prawo ma kruczki i nie jest w żaden sposób zagrożony…
 - Znasz jeszcze jakieś zaklęcia? – Spytała.
 - Słyszałem o zaklęciu przywołującym, czyszczącym…
      Profesor przerwała mu gwałtownie:
 - Czy potrafisz rzucić jakieś inne zaklęcie?
      Młody Malfoy spojrzał na kobietę. Przysunęła się bliżej niego. Patrzyła natarczywie i nerwowo poruszała palcami.
 - Ja…
      Scorpio poczuł strach. Może nie tyle strach jak niepewność. Po co profesor Hitch go tak dopytywała? Może mu nie wierzyła? A może liczyła, że mówi prawdę tylko chciała mieć stu procentową pewność?
 - Nie. Nie pamiętam formuł. Nigdy nie używałem żadnego zaklęcia. Mama nie chciała dać mi różdżki, a tata kazał mi nie prosić. Mówili, że magia to odpowiedzialność. Według nich nie byłem gotów.
      Nauczycielka wstała. Zapatrzyła się w czerwone pudełko. Następnie wyciągnęła różdżkę.
 - Accio, elektrus.
      Z kartona wyleciał przedmiot, który wyglądał jak złota piłeczka. Profesor odłożyła elektrus na błyszczący blat biurka.
 - Podejdź do drzwi i wyjmij różdżkę. – Ślizgon wyjął różdżkę i zaniepokojony wyrazem twarzy profesorki, z której uśmiech został zastąpiony przez surowość, wykonał resztę polecenia. – Twoi rodzice mieli racje. Żadne dziecko póki nie zacznie edukacji nie może czarować. Morały tego zabraniają, nie prawo… Zrobisz teraz to, co mówię – Różdżką dotknęła serca i ruchem przypominającym strzepywanie okruchów ze stołu, wskazała na ucznia. – Powtórz ten ruch i powiedz Sectusempra. Twoim zadaniem jest zniszczyć elektrus… Odetchnij… Skup się… Czaruj!
      Uśmiechnęła się tym samym uśmiechem, co zawsze, miłym i sympatycznym. Ślizgonowi wydawał się fałszywy. Zamknął oczy.
„Mam to tylko zniszczyć” – pomyślał. Wyprostował się. Przejechał palcami po swojej mahoniowej różdżce…
 - Sectusempra!
      Piłka rozłożyła się niczym rozkwitający kwiat.
 - Scorpiusie. Masz dar. Niepowtarzalny dar.

***

      Scorpio parzył jak Phil bierze swoje podręczniki pod pachę.
 - I tyle? – spytał Phil.
Jego oczy były wielkie. Malfoy nie wiedział czy ze zdziwienia, czy niedowierzenia.
- Tak.
      To było smutne „tak”. Zakłamane „taki” nigdy nie były wesołe.
      Phil podszedł do drzwi prowadzących do drzwi dormitorium chłopców. Rzucił coś w rodzaju „aha” i „dobranoc”, ale przez to, że jednocześnie ziewnął nie było to wyraźne.
      Blondyn wziął ze stolika materiałową serwetkę z napisem Slytherin.
„Biała bez skazy”
Ślizgon rzucił ją do kominka. Zwęgliła się. Jęzory ognia otuliły jej ciało. Po paru sekundach nie było już śladu po niej i jej bieli.
 - To nie był koniec.