V Złote kłamstwa
Na stole w pokoju wspólnym Slytherinu
leżał stos podręczników. Ich właściciel z nosem w najnowszym komiksie „Hunter
of Magic” próbował je ignorować. Nie należał do pilnych uczniów. Fakt, że w
pierwszy dzień szkoły dostał pracę domową z trzech przedmiotów wcale go nie
uszczęśliwiała. Miał przeczytać około dziesięciokartkowy wstęp z podręcznika do
transmutacji, poszukać czegoś o energii magicznej roślin i napisać w dziesięciu
zdaniach, „Co zagraża czarodziejowi w dzisiejszych czasach?” na obronę przed
czarną magią.
Znacznie łatwiej
było zapomnieć o przykrych obowiązkach ucznia i zanurzyć się w „lekturze”, w
której przeważały obrazki.
Od pochłaniania
komiksu oderwał go jasnowłosy blondyn, który zasapany rzucił się na sofę obok
niego. Phil odłożył komiks i spojrzał na kumpla. Był uśmiechnięty a w oczach
miał większe ogniki niż zazwyczaj.
-
Jestem genialny – powiedział radośnie.
-
Wymyśliłeś sposób jak wywalić prace domowe z programu nauczania?
Scorpio
uśmiechnął się szerzej.
-
Zapomniałem to dodać do listy. – Złapał oddech i dodał – Wiesz, po co Hitch
chciała mnie widzieć?
-
Dla ciebie profesor Hitch, szczeniaku!
Próba
przedrzeźniania McGonagall przez Phila sprawiła, że Scorpio dostał napadu
głupawki.
-
Ach, zapomniałem, że mój kumpel to mistrz dobrych manier.
Chłopak
w odpowiedzi uśmiechnął się wyniośle i zesztywniał.
-
Zapomniałeś przyjacielu również wspomnieć o tym, że jestem najbardziej
kulturalnym Ślizgonem… jeszcze wielu moich cech nie znasz.
-
Owszem znam: jesteś też kwalifikowaną pomocą domową.
W
jednej chwili komiks Phila został wystrzelony w stronę blondyna. W odpowiedzi
Scorpio cisnął szmaragdową poduszkę w stronę kolegi.
-Może tak, ale i tak cię na mnie nie stać –
odrzekł wyniośle. – Szkoda widziałem twój kufer. Niepoparowane skarpetki.
Niewyprasowane szaty… Dobra, stop! Co ci ta profesorka powiedziała?
I
Scorpio zaczął tłumaczyć.
***
-
Witaj Scorpiusie. Siadaj.
Chłopiec
nieśmiało podszedł do biurka nauczycielki. Idąc w stronę gabinetu, zastanawiał
się jak on będzie wyglądał. Wyobrażał sobie, że będzie zawalone regałami z
książkami, półki z jakimiś nieznanymi, magicznymi przedmiotami, może jakiś
stosik dokumentów. Pokój w ogóle nie podobny do wizji młodego czarodzieja.
Zobaczył
biały, prawie pusty pokój. Jedynymi dekoracjami były dwa czerwone kartony
ustawione po obu stronach czarnego biurka, przy którym siedziała profesor Hitch.
Patrzyła na niego znad filiżanki herbaty. Użyła zaklęcia przywołując filiżankę
z takim samym wzorem, co na jej własnej. W środku była herbata.
-
Słodzisz?
-
Nie. Dziękuję.
Ślizgon
był spięty. Nie miał pojęcia, czego chciała od niego nauczycielka.
-
Powiedz mi czy używałeś zaklęcia Leviosa zanim
trafiłeś do Hogwartu?
Upiła
łyk herbaty i wbiła w niego spojrzenie. Scorpio zrobił to samo i odpowiedział:
-
Nie. Znaczy nie proszę pani… Znaczy pani profesor.
Kobieta
spojrzała na niego ciekawskim wzrokiem. Posłała mu miły uśmiech.
-
Jesteś zestresowany – stwierdziła – Scorpiusie, pochodzisz z magicznej rodziny.
Może rodzice ci je pokazali? – Widząc przestraszoną minę chłopca dodała: – to
nie jest przestępstwo. Małe dzieci zanim pójdą do szkoły mogą użyć paru
nieszkodliwych zaklęć dla wprawy. Oczywiście na odpowiedzialność rodziców…
Najczęściej robią tak uczniowie z mugolskich domów, kiedy dostają sowę z
Hogwartu.
Uśmiech,
spokojny ton, spokój… Nie przypominała profesorki tylko ciocię. Była za
serdeczna przez to natarczywa. Scorpio zawiesił wzrok na brązowym płynie w
filiżance. Kontakt wzrokowy z profesor Hitch był dla niego wyjątkowo
niekomfortowy.
-
Widziałem jak rodzice używają zaklęć w domu. Przewertowałem podręcznik od
zaklęć, ale niczego nie ćwiczyłem.
Chłopiec
spojrzał nauczycielce w oczy. Nie kłamał.
Stresował
się przed wizytą, bo słyszał o zasadach używania magii przez dzieci poza Hogwartem.
Jednak skoro profesor Hitch mówiła, że prawo ma kruczki i nie jest w żaden
sposób zagrożony…
-
Znasz jeszcze jakieś zaklęcia? – Spytała.
-
Słyszałem o zaklęciu przywołującym, czyszczącym…
Profesor
przerwała mu gwałtownie:
-
Czy potrafisz rzucić jakieś inne zaklęcie?
Młody
Malfoy spojrzał na kobietę. Przysunęła się bliżej niego. Patrzyła natarczywie i
nerwowo poruszała palcami.
-
Ja…
Scorpio
poczuł strach. Może nie tyle strach jak niepewność. Po co profesor Hitch go tak
dopytywała? Może mu nie wierzyła? A może liczyła, że mówi prawdę tylko chciała
mieć stu procentową pewność?
-
Nie. Nie pamiętam formuł. Nigdy nie używałem żadnego zaklęcia. Mama nie chciała
dać mi różdżki, a tata kazał mi nie prosić. Mówili, że magia to
odpowiedzialność. Według nich nie byłem gotów.
Nauczycielka
wstała. Zapatrzyła się w czerwone pudełko. Następnie wyciągnęła różdżkę.
-
Accio, elektrus.
Z
kartona wyleciał przedmiot, który wyglądał jak złota piłeczka. Profesor
odłożyła elektrus na błyszczący blat biurka.
-
Podejdź do drzwi i wyjmij różdżkę. – Ślizgon wyjął różdżkę i zaniepokojony
wyrazem twarzy profesorki, z której uśmiech został zastąpiony przez surowość,
wykonał resztę polecenia. – Twoi rodzice mieli racje. Żadne dziecko póki nie
zacznie edukacji nie może czarować. Morały tego zabraniają, nie prawo… Zrobisz
teraz to, co mówię – Różdżką dotknęła serca i ruchem przypominającym
strzepywanie okruchów ze stołu, wskazała na ucznia. – Powtórz ten ruch i
powiedz Sectusempra. Twoim zadaniem
jest zniszczyć elektrus… Odetchnij… Skup się… Czaruj!
Uśmiechnęła
się tym samym uśmiechem, co zawsze, miłym i sympatycznym. Ślizgonowi wydawał
się fałszywy. Zamknął oczy.
„Mam to tylko zniszczyć” – pomyślał.
Wyprostował się. Przejechał palcami po swojej mahoniowej różdżce…
-
Sectusempra!
Piłka
rozłożyła się niczym rozkwitający kwiat.
-
Scorpiusie. Masz dar. Niepowtarzalny dar.
***
Scorpio
parzył jak Phil bierze swoje podręczniki pod pachę.
-
I tyle? – spytał Phil.
Jego oczy były wielkie. Malfoy nie
wiedział czy ze zdziwienia, czy niedowierzenia.
- Tak.
To
było smutne „tak”. Zakłamane „taki” nigdy nie były wesołe.
Phil
podszedł do drzwi prowadzących do drzwi dormitorium chłopców. Rzucił coś w
rodzaju „aha” i „dobranoc”, ale przez to, że jednocześnie ziewnął nie było to wyraźne.
Blondyn
wziął ze stolika materiałową serwetkę z napisem Slytherin.
„Biała bez skazy”
Ślizgon rzucił
ją do kominka. Zwęgliła się. Jęzory ognia otuliły jej ciało. Po paru sekundach
nie było już śladu po niej i jej bieli.
-
To nie był koniec.