A ty, do którego domu należysz?

wtorek, 7 kwietnia 2015

Rozdział 6



VI Lekcja dobrych czarów manier.

     Czarny ptak szybował nad Zakazanym Lasem. Nie zużywał energii. Jedynym ruchem, jaki wykonywał było lekki wyginanie skrzydeł, kiedy chciał skręcić lub zahamować. Zatoczył dwa kółka nad Bijącą Wierzbą…
 - Wingardium Leviosa!
        Dlaczego on nie mógł stąd wylecieć?
 - Wingardium Leviosa!
     Najchętniej by stąd wyszedł, wybiegł, wyskoczył przez okno… jakkolwiek byle stąd odejść.
 - Wingardium Leviosa!
     Co ma zrobić? Powiedzieć jej, że to nic nie da. Skłamać, że jest zbyt późno, że jest zmęczony?
 - Wingardium Leviosa!!!
     Spojrzał na nią przelotem.
     Nie mógł na nią patrzeć. Na oczy wypełnione desperacją. Ruchy pełne agresji. Rozpacz w głosie.
 - Wingardium Leviosa!!!
     Dość!
 -Drętwota!
     Zdziwiona, mechanicznie odwróciła głowę w stronę, w którą poleciała jej różdżka. Spojrzała na niego. Magiczny przedmiot leżał u jego stóp, potwierdzając fakt, że to on rzucił zaklęcie. Zielone oczy wypatrywały czegoś: odpowiedzi.
     Odpowiedź? Nie, chłopiec nie należał do ludzi, którzy mówią prawdę. Był kłamcą. Traktował to, jako drogę na skróty, jako objazd prawdy. Wiedział jak to robić. Posiadł tą moc w dzieciństwie. Wielokrotnie ćwiczył na swoich rodzicach. Ojciec dowiadywał się tylko o nie licznych wypadkach. Nie znosił, gdy syn kłamał. W takich sytuacjach dawał mu wykłady z serii „Jak być dobrym człowiekiem?” Problem w tym, że on też był kłamcą. Gorzej kłamcą i tchórzem. Kłamcą, bo nigdy nie był dobrym człowiekiem. Tchórzem, bo bał się zobaczyć siebie w nim, w synu. Byli przecież kropla w krople swoją kopią, podobizną. Wróć: on nigdy nie był tchórzem. Nie bał się kłamstw. Umiał kłamać. Trzeba tylko zachować schemat.
     Zaraz zacznie kłamać. Tylko się uspokoi. Przypomni plan działań.
1.   Nigdy nie zaczynaj pierwszy. W ciszy wymyślaj pytanie, które możesz usłyszeć.
2.   Patrz w oczy. Nie przesadnie. Przesady w kłamstwie trzeba się wystrzegać.
3.   Zachować spokój albo go pozorować. Włożyć lekcje do kieszeni. Nie połykać śliny.
4.   Najważniejsze: nie zaczynać, kiedy się nie jest gotowym. Lepiej nie odpowiedzieć na pytanie, poczekać z odpowiedzią, zbudować atmosferę wstydu.
Tyle. Proste. Zaraz zacznie kłamać.
Zacznie od wygodnego pretekstu. Coś w stylu „jest już późno”, „trzeba się położyć”. Następnie uspokoi „jutro będzie lepiej”.
     Start!
     Kolejno: ręce do kieszeni, spójrz w oczy, westchnij, żeby pokazać jak ci przykro.
     Przeciwniczka otworzyła buzię jakby chciała coś powiedzieć, ale nie powiedziała. Nie szkodzi. Zaczęła.
„ - Gotów? – spytał siebie w myślach.
 - Gotów.”
 - Rose… - cholera, czemu wyglądała tak beznadziejnie źle.
        Smutne, nie wróć, beznadziejnie zrozpaczone oczy, które za chwilę zaczną przeciekać. On tego nie zniesie…
 - Scorpio – zaczęła zachrypniętym głosem – czy ja to kiedyś opanuje?
„Czemu się zgodziłeś, kretynie?” – Skarcił sam siebie.
 - Rose, – wtrąciła się Krukonka – daj spokój. Jest tak późno, że nawet nasz Mistrz nic nie wykrzesa. Ledwo stoisz. Idź się umyć. Połóż się. Jutro będziecie znów ćwiczyć.
„Ćwiczyć to za duże słowo – pomyślał – Rose trzeba nauczyć wszystkiego od podstaw”
        Gryffonka faktycznie ledwo stała. Nie sprzeciwiała się. Raquel należała do osób, którym trudno odmówić. Grzecznie, nic nie mówiąc, wyszła z pokoju życzeń.
        Minęło parę długich chwil.
 - Ona jest beznadziejna!
        Musiał to powiedzieć. Wreszcie mógł.
        Dopiero, kiedy Krukonka się odezwała przypomniał sobie, że jest przyjaciółką Rose. Mogła jej wszystko wypaplać.
 - Nie wyślizgniesz się od tego, Malfoy.
        Usiadł w fotelu na przeciw niej. Ze zdziwieniem, które spowodowane było spostrzegawczością dziewczyny, doszedł do wniosku, że ją lubi. Lubił za jej opanowanie i inteligencje.
„Wyślizgnąć się. Tylko głupi nie zaczaiłby tej aluzji.”
 - Co mam zrobić? Nic nie mówiłaś. Chodzicie razem na zaklęcia…
        Przerwała mu przed usłyszeniem dalszych zarzutów.
 - Dużo uczniów jeszcze nie potrafi dobrze czarować, Scorpio. To ty jesteś ponad normę. Nie wiedziałam. To jeszcze nic nie znaczy. Poszperałam trochę. Wychodzi na to, że potrzeba góra miesiąca na wykrzesanie z siebie czegokolwiek.
        Blondyn patrzył na Raquel. To ona powiedziała Rose, żeby poprosiła go o pomoc. Rossie przyszła tu na jej prośbę. Gryffonka chciała mieć wsparcie, dlatego przyprowadziła ze sobą przyjaciółkę. Krukonka w bardzo krótkim czasie zyskała zaufanie rudej.
        Scorpio zaczął się jej przyglądać. Studiowała jego twarz zastanawiając się, co on sobie myśli.
        Ciemnoniebieskie oczy okalały długie rzęsy. Na twarzy malował się spokój. Proste, długie, czarne włosy okalały buzię sprawiając, że wydawała się jeszcze bledsza. Stoickim spokojem zarażała ludzi wokół niej. Stwarzało to swego rodzaju aurę… bezpieczeństwa. Ślizgon poddał się urokowi. Kiedy się odezwała, patrzył w jej oczy.
  - Nie możesz jej zawieść. Ona cię potrzebuje.
        Tyle wystarczyło. Zgodził się.
 - Dwie godziny dziennie i ani minuty dłużej.
        Wstał i podszedł do okna. Zapadł zmierzch i trudno było dostrzec kruki.
        Niespodziewanie poczuł czyjeś ręce na swoim brzuchu. Raquel stojąc za nim obejmowała go w talii. Poczuł się niezręcznie, nawet głupio, kiedy uświadomił sobie, co robi Krukonka. Była dziewczyną w jego wieku, pewnie nawet trochę młodszą o parę miesięcy.
        Zasłoniła mu okna i zmusiła, aby na nią spojrzał.
 - Umówcie się w bibliotece. Tam będzie mogła się skupić. – W oczach młodego Ślizgona pojawiły się ogniki. Uśmiechał się. Z dziwnym roztargnieniem zauważył, że jej włosy są ciemniejsze od piór kruków za oknem.
        Objął ją tak spontanicznie jak ona przed chwilą jego. Nie odwzajemniła uścisku. Nawet się nie poruszyła.
 - Spokojnie – powiedział cicho, już spokojnym i wesołym głosem. Dla Raquel brzmiał jak drwina, ale był bardziej szczery niż jakakolwiek rzecz, którą kruczowłosa mogła usłyszeć od Scorpiusa. – Jutro w bibliotece? Ja stawie się o dwunastej, a ty?

***

Letni deszczyk padał na jasną skórę Gryffonki. Zmywał pot, zmęczenie i samo niezadowolenie. Spodziewała się innych efektów po pierwszej lekcji z Mistrzem Zaklęć.
        Był piątek, piątek, który zamykał pierwszy tydzień szkoły.
        Kiedy Rose przyjechała do Hogwartu kipiała z niej ekscytacja. Cieszyła się, że w końcu jest w tym miejscu, o którym słyszała niezwykłe rzeczy. Teraz czuła pustkę. Była obojętna, zniechęcona przez wyniki w nauce.
Jej mama kochała transmutację. Tata przyznał, że z perspektywy czasu najważniejsze są zaklęcia. James twierdził, że profesor McGonagall jest jedną z najbardziej wymagających, ale i najlepiej uczących pedagogów w szkole. Scorpio, jeden z pierwszych uczniów, z jakimi się zaprzyjaźniła, był najlepszy z roku. Oba przedmioty, transmutacja i zaklęcia, przychodziły mu z łatwością. W ciągu pierwszego tygodnia dostał tytuł Mistrza Zaklęć, którego chętnie używali Ślizgoni.
„Jesteś tak podobna do mamy, że na pewno świetnie poradzisz sobie w szkole.”
To były słowa jej chrzestnego w ostatni dzień wakacji. Wujek Harry w nią wierzył. Jak każdy albo raczej każdy wierzył, że będzie nową Panną-Wiem-To-Wszystko. Dlaczego ich zawiodła?
Do tej pory miała cztery lekcje zaklęć i trzy transmutacji. W tym trzy lekcje praktyczne z zaklęć i jedną praktyczną z transmutacji.
Na zajęciach z profesor McGonagall połowa klasy nie umiała nic jak ona. Zupełnie inaczej było na zaklęciach. W klasie profesor Hitch siedemdziesiąt procent uczniów nie umiała dobrze wypowiedzieć zaklęcia. Pozostali radzili sobie dość dobrze.

 - Rose Weasley, powiedz zaklęcie. Ruch różdżką jest prawidłowy.
 - Wingardium Leviosa – odpowiedziała.
 - Nie rozumiem… – Jasne oczy profesorki wpatrywały się w dziewczynę. -  Musisz się bardziej skupić.

Tyle, że nie można było być skupionym bardziej niż Rose. To była typowa cecha jej matki, która została odziedziczona przez córkę.
Na zaklęciach tylko ona nie potrafiła wyłonić z siebie „iskry”. Każdy, komu się nie udawało, czarował nie to, co trzeba. Przedmioty znikały, gadały, latały, tańczyły, zmieniały kolory itd.
Wyżaliła się dwóm osobą: profesor McGonagall i Raquel. Wychowawczyni Gryffindoru poradziła, żeby nie panikować po pierwszym tygodniu szkoły.

 - Pani profesor, ale ja nic nie czuję – powiedziała bliska płaczu – nie czuję magii.
Rose pamięta pustą salę, w której rozmawiały po lekcji transmutacji. Profesor McGonagall, która miała więcej zmarszczek niż włosów na głowie, patrzyła na podopieczną z nad swoich, niemodnych już zresztą, okularów połówek.
 - Uważam, że za bardzo się martwisz. Zdolność do czarowania może pojawić się za miesiąc. Na pewno nie dłużej. Jednak nie możesz się martwić. Twój rodowód Weasleyów i umiejętności panny Gran…, znaczy pani Weasley to dowód na to… Rose?
Dziewczyna wyszła z sali, kiedy kobieta zaczęła mówić o jej drzewie genealogicznym. Była różnica między panną Hermioną Granger, Perfektem Naczelną Hogwartu, dziewczyną, która detronizowała klasę swoimi umiejętnościami i kujoństwem, a panną Rose Weasley, której problemy ignorowali wszyscy, którzy znali jej mamę.
Trzeba było znaleźć kogoś, kto o jej matce w ogóle nie słyszał. Wybór szybko padł na Raquel.
Dziewczyna, która wykazywała predyspozycje szkolnego medium, wiedzącego, co dzieje się nawet w pokojach wspólnych innych domów, długo się nie zastanawiała. Jej zdaniem Rose potrzebowała więcej ćwiczeń. Korepetycji u Scorpiusa Hyperiona Malfoy’a.
Pomysł był dobry ze względu na prostotę realizacji.
Ślizgon się zgodził. Spotkali się o piętnastej w pokoju życzeń. W trójkę, bo Rose chciała mieć wsparcie w Raquel.
Scorpio i Raquel sprawdzali wymowę, ruchy różdżką, skupienie, kontakt wzrokowy. Rzucali zaklęcia razem i pojedynczo. Nic nie pomogło. Czarnowłosa, która na lekcjach zmieniała sowie pióro w pióro do pisania, zdążyła już opanować zaklęcie lewitacji do perfekcji.
Wtedy Rose puściły nerwy. Zaczęła wykrzykiwać zaklęcia, zdrapując sobie gardło póki Krukonka jej nie przerwała.
Stanęła wówczas przed nią patrząc na Scorpio. Kolega wyglądał na zmęczonego i złego. Może na nią, że nie potrafiła czegoś, co powinna? Kiedy go spytała czy jej się uda nic nie powiedział. Milczenie było najgorsze.

Wyszła spod prysznica. Wytarła się ręcznikiem i ubrała piżamę
Łazienka była pusta. Dochodziła siódma. Gryffoni byli jeszcze w pokoju wspólnym. Nikt nie kładł się wcześniej niż o dziewiątej w piątkowe wieczory.
Przeszła przez portret Grubej Damy. Nie zwracając uwagi na zebranych w pokoju wspólnym, weszła po schodach do dormitorium dziewcząt.
W międzyczasie gdzieś mignęła jej w tłumie sylwetka Albusa. Przypomniało jej to słowa wujka Harry’ego.
To dało jej pomysł. Wyjęła z kufra atrament, pióro i pergamin. Zaczęła pisać list do mamy.
W pierwszy dzień szkoły, Kiedy poznała Raquel, Krukonka spytała czy nie przeraża jej, że będą tu aż do świąt bez rodziców. Wtedy odpowiedziała nie. Teraz odpowiedziałaby tak.