VIII Rudy ogień
W Hogwarcie nie było osoby, która
nie lubiłaby Wielkiej Sali. Zawsze panowała tu radosna atmosfera. Odgłosom
jedzenia, rozmów i wbiegających spóźnionych uczniów towarzyszył wszechobecny
śmiech.
Gwar, który kochała Raquel teraz
ją denerwował. Nie spojrzała nawet na ulubionego kurczaka w sosie migdałowym,
kiedy pojawił się na stole.
Przyszła trochę spóźniona. Był
czwartek, więc ostatnią lekcją było latanie na miotle. Paradoksalnie, po mimo
że podczas latania nie używało się wielu mięśni (nie mówimy tu o Quidditchu)
zawsze wracała zalana potem. Dziewczyna bała się wysokości. Odkryła to dopiero
tu, w Hogwarcie, kiedy po raz pierwszy wsiadła na miotłę. Latanie było w miarę
łatwe dla tych, którzy umieli się skupić. Problem pojawiał się wtedy, gdy uświadomiłeś
sobie jak wysoko się znajdujesz.
Dzisiaj profesor Hooch zorganizowała
małe zawody. Uczniowie mieli ustawić się w kole i na znak nauczyciela wzbić się
jak najwyżej umieli. Proste ćwiczenie, które miało na celu przezwyciężyć ich
strach i poprawić kontakt z miotłą. Nagrodą było dwadzieścia pięć punktów dla
swojego domu. Krukoni uśmiechali się niemrawo do siebie. Mieli zajęcia łączone
z Krukonami, którzy z zasady nie należeli do zbyt odważnych.
Wzbicie się w powietrze nie było
dla kruczowłosej zbyt trudne. Wystarczyło się tylko skupić na niebie i w
myślach surowo rozkazać miotle lecieć w górę. Raquel była piąta. Miotła
dziewczyny zaczęła zwalniać. Kiedy Krukonka straciła prędkość spojrzała wolno,
bardzo wolno w dół.
Hogwart był wielkości jej pięści.
Jej ręce zaczęły się pocić i ślizgać po trzonie miotły, co jeszcze bardziej
zwiększyło strach przed upadkiem. Zaczęła nabierać głębokich wdechów, by sie
uspokoić. Dudnienie jej serca zaczęło cichnąć.
Profesor Hooch podleciała do
chłopca, który był najwyżej i krzyknęła do uczniów, żeby wracali za nią w
kolejności od najwyższego do najniższego ucznia. Kiedy przyszła pora na piątą
osobę, czarnowłosa wolniutko, przytulona do miotły i cała zalana potem zaczęła
sunąć za resztą grupy.
Wylądowała cała zestresowana i od
razu uklękła. Nogi Raquel trzęsły się podobnie jak ramiona.
Po zajęciach wpadła do wieży
Ravenclawu złapała czystą szatę i kosmetyczkę i pobiegła do łazienki.
Kiedy już doprowadziła sie do
normalnego stanu poszła w kierunku Wielkiej Sali.
Zajęła miejsce obok niskiej
Katherine, która spała nad nią w piętrowym łóżku. Nie zjadła przystawki. Zawsze
mało jadła – tylko tyle ile potrzebowała. Tak została wychowana. Jej mama
pochodziła z Francji, ale wyszła za Anglika. Rodzice prowadzili mały butik w
centrum Canterbury.
Rodzice
zawsze mówili, że wygląd jest wizytówką człowieka.
Katherine rozmawiała z Alicią o jakimś
zadaniu domowym. Raquel nie słuchała. Przeczesywała Wielką Salę wzrokiem.
Szukała ich.
„Z tego nic dobrego nie wyniknie. Gdzie się
podziali?”
W końcu znalazła tych, których szukała –
Potterów.
„Czyli
będą z… nie ma jej!”
Wytężyła wzrok. Na stole Gryffonów
widniały takie same potrawy, jakie na pozostałych. James otoczony wianuszkiem
kolegów i koleżanek popisywał się czarami. Jego dyniowy sok zmieniał, co chwilę
kolor. Obok niego po prawej stronie siedział Albus. Mieszał widelcem w
zmaltretowanym do tego stopnia mięsie, że nie można było zgadnąć, jakie danie
je młody Potter. Najmłodszy z grupki Gryffonów siedział cicho w cieniu
młodszego brata. Raquel uważała, że jest trochę małomówny i alienuje się od
reszty klasy. Taki już był samotny z wyboru. Jeżeli już rozmawiał z kimś to
była to jego rudowłosa kuzynka, której… której nie było.
Młoda Weasley zniknęła. Rose była znana z
punktualności, a było już po przystawce.
- Lucy, która godzina?
Naprzeciw Raquel siedziała niska
blondynka. Włosy sięgały jej do ramion. Krukonki kolegowały się. Lucy
„mieszkała” obok Raquel w łóżku pod Alicią.
- Dziesięć po… deser będzie za kolejne
dziesięć.
Blondynka uśmiechnęła się. Raquel
odwzajemniła uśmiech, ale tylko na chwilę.
- Słyszałyście, co mówił profesor Fascoot. Na następnych lekcjach będziemy rozmawiać o
wilkołakach. – Lucy wydawała się podekscytowana.
- Nie, - wtrąciła się Sally – najpierw będą animagi,
potem wilkołaki, porównanie, wampiry…
Raquel zignorowała je, powstrzymując się
od poparcia Sally.
Jej wzrok skupił się na najdalszym kącie
Wielkiej Sali. Przeczesała grupkę pierwszoklasistów, którzy śmiali się
najgłośniej ze wszystkich uczniów. Powodem był…
„chwila jak on się nazywa… Phil.”
Powodem
był Phil. Trzymał komiks, a właściwie tylko jego część. Druga pływała w zupie
borówkowej naprzeciw Phila. Widziała to bardzo dobrze i sama by się też się
uśmiechnęła gdyby nie to, że naprzeciw mugolaka nikogo nie było. Pusta ławka –
miejsce Scorpiusa.
„Może są gdzieś raze…”
- Hej dziewczyny!
Raquel odwróciła się do
właściciela głosu. Krukon miał ciemnobrązowe oczy i jeszcze ciemniejsze brązowe
włosy. Wyglądał na czternaście lat, ale dziewczyna wiedziała, że jest dopiero w
czwartej klasie. Starsze Krukonki rozmawiały o nim w dormitorium i pokazywały
go sobie palcami, kiedy pomagały pierwszorocznym koleżankom odrabiać lekcje z
eliksirów. Brunet był kiedyś szukającym Ravenclawu i to nie byle, jakim. Trenował
w pierwszym semestrze poprzedniego roku. Był złotym graczem. Dzięki niemu
Krukoni byli niepokonani. Niestety zrezygnował z Quidditcha, sprawiając zawód
całej drużynie i wszystkim kibicom.
Raquel
posłała szybkie spojrzenie Lucy. Dziewczynka była zaczerwieniona na całej
twarzy, którą zasłaniała ręką rzucając ukradkiem spoglądając na chłopca. Trudno
było mówić w tym wieku o zakochaniu, ale na pewno Mała Krukonka była nim
zauroczona, od kiedy pomógł jej pozbierać książki w bibliotece.
- Cześć… Eee… - widać było, że Lucy ma zbyt
mało pewności siebie, żeby zagadać, choć to ona miała do tego największe prawa.
Jednak Raquel miała wrażenie, że jeśli chłopak na nią spojrzy wszystko się
wyda, więc postanowiła przejąć pałeczkę – Edward?
Brunet
zaśmiał się.
- Blisko, ale jestem Ethan.
- Ethan – powtórzyła dziewczyna. – Ja jestem
Raquel, a to jest Lucy, Alicia i Sally.
Sally
pomachała ręką, najwyraźniej tak jak czarnowłosa, chcąc odwrócić uwagę od Lucy.
- Miło was poznać, ale my się znamy
spotkaliśmy się we wtorek w bibliotece.
Lucy
zaczerwieniła się jeszcze bardziej.
- Taa… Tak.
Blondynka
opuściła wzrok w tym samym momencie, kiedy odezwała się Raquel:
- O co chodzi Ethan?
Nagle Ślizgoni wybuchnęli znowu
śmiechem. Cała Wielka Sala spojrzała w ich kierunku. Tym razem druga część
komiksu Phila była w kociołku, który lewitował nad głową Phila stojącego na
ławce. Profesor Hitch, opiekun Slytherinu, podeszła do podopiecznych.
- Chciałem spytać czy mogę wziąć kurczaka?
Nasz jest już zjedzony.
Raquel
spojrzała na swoje ulubione danie, a potem na swój pusty talerz.
- Pewnie – odpowiedziała.
***
Raquel
poszła za potrzebą do toalety na drugim piętrze. Podeszła do umywalki i
spojrzała w lustro. Chciała poprawić włosy, ale zamiast swoich czarnych
zobaczyła rudę.
- Rose!
Właścicielka
rudych włosów siedziała na parapecie. Ściskała coś. Raquel podeszła do
przyjaciółki. W jej rękach leżała książka.
„Wewnętrzna energia z Parteliuszem Bamber” przeczytała tytuł
- Rose?
Zdanie zabrzmiało jak pytanie,
którym nie powinno być. Krukonka chciała tylko przeprosić. Odpowiedź otrzymała
spóźnioną.
- Wszystko mówi, że jestem… - zaczerpnęła
gwałtowny, szybki wdech – wszystko oprócz mnie.
- Rose.
Twarz
miała suchą albo zeschłą. Białka oczu nie były ani trochę zaczerwienione.
Wyglądała na zmęczoną i starszą. Niektórzy mogli pomylić smutek w jej oczach z
obojętnością, ale Raquel była wyjątkowo empatyczna. Mało tego dostrzegła w jej
oczach coś jeszcze rezygnację.
- A jednak – wstała z parapetu i zaczęła
okrążać nie dużą łazienkę – przeczytałam to osiem, osiem razy. – W jednej
chwili rezygnacja ustąpiła miejsca złości – i wszystko mówi jednogłośnie, że
jestem …
Patrzyła na zlewy nie na
Krukonkę. Każdy centymetr twarzy dziewczyny był napięty.
- Jestem nim… - wyszeptała
Zatrzymała
się przed otwartą kabiną.
- JESTEM CHARŁAKIEM!!!
Wrzasnęła,
a w tym wrzasku było tyle gniewu i frustracji, że odruchowo rzuciła znienawidzoną
książkę, która wleciała do kabiny i wylądowała w sedesie.
Gryffonka
upadła na kolana jakby nie miała siły utrzymać swój ciężar. Podkuliła głowę i
wsunęła dłonie w swoje miedziane loki.
Raquel
patrzyła na Rose. Czekała, aż usłyszy szloch, będzie mogła ją pocieszyć.
Cisza.
Rose nie płakała. W przekonaniu Raq, która wylewała masę płynów z różnych błahych
powodów, Weasley była silna. Po tej całej scenie potrafiła stłumić w sobie
wszystkie emocje. Czarnowłosa, dlatego podeszła najpierw do kabiny, żeby
wyciągnąć książkę…
- Rose. Rose chodź tutaj!
Ta
nie ruszyła się ani o centymetr.
Raquel
patrzyła na parującą z toalety wodę i blask płomieni.
Książka
płonęła żywym, rudym ogniem. W błękitnych oczach odbijały się tańczące ogniki,
w ich głębi było zdumienie a następnie… postanowienie.
Nie
odwracając się wyszeptała wystarczająco głośno, by Rose ją usłyszała:
- Rose, nie jesteś charłakiem. Nie jesteś
czarownicą… Pomogę Ci za wszelką cenę.
Ogień
zgasł, zamknąwszy usta Krukonki do końca dnia.
Złoto
Krwista
Przepraszam za długą nieobecność. Posty będą się pojawiać, co miesiąc. Npiszcie w komentarzach czy wolicie ten rozmiar czcionki, czy ten z poprzednich rozdziałów. :)