A ty, do którego domu należysz?

piątek, 16 października 2015

Rozdział 8



VIII Rudy ogień


W Hogwarcie nie było osoby, która nie lubiłaby Wielkiej Sali. Zawsze panowała tu radosna atmosfera. Odgłosom jedzenia, rozmów i wbiegających spóźnionych uczniów towarzyszył wszechobecny śmiech.
Gwar, który kochała Raquel teraz ją denerwował. Nie spojrzała nawet na ulubionego kurczaka w sosie migdałowym, kiedy pojawił się na stole.
Przyszła trochę spóźniona. Był czwartek, więc ostatnią lekcją było latanie na miotle. Paradoksalnie, po mimo że podczas latania nie używało się wielu mięśni (nie mówimy tu o Quidditchu) zawsze wracała zalana potem. Dziewczyna bała się wysokości. Odkryła to dopiero tu, w Hogwarcie, kiedy po raz pierwszy wsiadła na miotłę. Latanie było w miarę łatwe dla tych, którzy umieli się skupić. Problem pojawiał się wtedy, gdy uświadomiłeś sobie jak wysoko się znajdujesz.
Dzisiaj profesor Hooch zorganizowała małe zawody. Uczniowie mieli ustawić się w kole i na znak nauczyciela wzbić się jak najwyżej umieli. Proste ćwiczenie, które miało na celu przezwyciężyć ich strach i poprawić kontakt z miotłą. Nagrodą było dwadzieścia pięć punktów dla swojego domu. Krukoni uśmiechali się niemrawo do siebie. Mieli zajęcia łączone z Krukonami, którzy z zasady nie należeli do zbyt odważnych.
Wzbicie się w powietrze nie było dla kruczowłosej zbyt trudne. Wystarczyło się tylko skupić na niebie i w myślach surowo rozkazać miotle lecieć w górę. Raquel była piąta. Miotła dziewczyny zaczęła zwalniać. Kiedy Krukonka straciła prędkość spojrzała wolno, bardzo wolno w dół.
Hogwart był wielkości jej pięści. Jej ręce zaczęły się pocić i ślizgać po trzonie miotły, co jeszcze bardziej zwiększyło strach przed upadkiem. Zaczęła nabierać głębokich wdechów, by sie uspokoić. Dudnienie jej serca zaczęło cichnąć.
Profesor Hooch podleciała do chłopca, który był najwyżej i krzyknęła do uczniów, żeby wracali za nią w kolejności od najwyższego do najniższego ucznia. Kiedy przyszła pora na piątą osobę, czarnowłosa wolniutko, przytulona do miotły i cała zalana potem zaczęła sunąć za resztą grupy.
Wylądowała cała zestresowana i od razu uklękła. Nogi Raquel trzęsły się podobnie jak ramiona.
Po zajęciach wpadła do wieży Ravenclawu złapała czystą szatę i kosmetyczkę i pobiegła do łazienki.
Kiedy już doprowadziła sie do normalnego stanu poszła w kierunku Wielkiej Sali.
Zajęła miejsce obok niskiej Katherine, która spała nad nią w piętrowym łóżku. Nie zjadła przystawki. Zawsze mało jadła – tylko tyle ile potrzebowała. Tak została wychowana. Jej mama pochodziła z Francji, ale wyszła za Anglika. Rodzice prowadzili mały butik w centrum Canterbury.
Rodzice zawsze mówili, że wygląd jest wizytówką człowieka.
       Katherine rozmawiała z Alicią o jakimś zadaniu domowym. Raquel nie słuchała. Przeczesywała Wielką Salę wzrokiem. Szukała ich.
 „Z tego nic dobrego nie wyniknie. Gdzie się podziali?”
       W końcu znalazła tych, których szukała – Potterów.
„Czyli będą z… nie ma jej!”
       Wytężyła wzrok. Na stole Gryffonów widniały takie same potrawy, jakie na pozostałych. James otoczony wianuszkiem kolegów i koleżanek popisywał się czarami. Jego dyniowy sok zmieniał, co chwilę kolor. Obok niego po prawej stronie siedział Albus. Mieszał widelcem w zmaltretowanym do tego stopnia mięsie, że nie można było zgadnąć, jakie danie je młody Potter. Najmłodszy z grupki Gryffonów siedział cicho w cieniu młodszego brata. Raquel uważała, że jest trochę małomówny i alienuje się od reszty klasy. Taki już był samotny z wyboru. Jeżeli już rozmawiał z kimś to była to jego rudowłosa kuzynka, której… której nie było.
       Młoda Weasley zniknęła. Rose była znana z punktualności, a było już po przystawce.
 - Lucy, która godzina?
       Naprzeciw Raquel siedziała niska blondynka. Włosy sięgały jej do ramion. Krukonki kolegowały się. Lucy „mieszkała” obok Raquel w łóżku pod Alicią.
 - Dziesięć po… deser będzie za kolejne dziesięć.
       Blondynka uśmiechnęła się. Raquel odwzajemniła uśmiech, ale tylko na chwilę.
 - Słyszałyście, co mówił profesor Fascoot.  Na następnych lekcjach będziemy rozmawiać o wilkołakach. – Lucy wydawała się podekscytowana.
 - Nie, - wtrąciła się Sally – najpierw będą animagi, potem wilkołaki, porównanie, wampiry…
       Raquel zignorowała je, powstrzymując się od poparcia Sally.
       Jej wzrok skupił się na najdalszym kącie Wielkiej Sali. Przeczesała grupkę pierwszoklasistów, którzy śmiali się najgłośniej ze wszystkich uczniów. Powodem był…
 „chwila jak on się nazywa… Phil.”
            Powodem był Phil. Trzymał komiks, a właściwie tylko jego część. Druga pływała w zupie borówkowej naprzeciw Phila. Widziała to bardzo dobrze i sama by się też się uśmiechnęła gdyby nie to, że naprzeciw mugolaka nikogo nie było. Pusta ławka – miejsce Scorpiusa.
 „Może są gdzieś raze…”
 - Hej dziewczyny!
Raquel odwróciła się do właściciela głosu. Krukon miał ciemnobrązowe oczy i jeszcze ciemniejsze brązowe włosy. Wyglądał na czternaście lat, ale dziewczyna wiedziała, że jest dopiero w czwartej klasie. Starsze Krukonki rozmawiały o nim w dormitorium i pokazywały go sobie palcami, kiedy pomagały pierwszorocznym koleżankom odrabiać lekcje z eliksirów. Brunet był kiedyś szukającym Ravenclawu i to nie byle, jakim. Trenował w pierwszym semestrze poprzedniego roku. Był złotym graczem. Dzięki niemu Krukoni byli niepokonani. Niestety zrezygnował z Quidditcha, sprawiając zawód całej drużynie i wszystkim kibicom.
            Raquel posłała szybkie spojrzenie Lucy. Dziewczynka była zaczerwieniona na całej twarzy, którą zasłaniała ręką rzucając ukradkiem spoglądając na chłopca. Trudno było mówić w tym wieku o zakochaniu, ale na pewno Mała Krukonka była nim zauroczona, od kiedy pomógł jej pozbierać książki w bibliotece.
 - Cześć… Eee… - widać było, że Lucy ma zbyt mało pewności siebie, żeby zagadać, choć to ona miała do tego największe prawa. Jednak Raquel miała wrażenie, że jeśli chłopak na nią spojrzy wszystko się wyda, więc postanowiła przejąć pałeczkę – Edward?
            Brunet zaśmiał się.
 - Blisko, ale jestem Ethan.
 - Ethan – powtórzyła dziewczyna. – Ja jestem Raquel, a to jest Lucy, Alicia i Sally.
            Sally pomachała ręką, najwyraźniej tak jak czarnowłosa, chcąc odwrócić uwagę od Lucy.
 - Miło was poznać, ale my się znamy spotkaliśmy się we wtorek w bibliotece.
            Lucy zaczerwieniła się jeszcze bardziej.
 - Taa… Tak.
            Blondynka opuściła wzrok w tym samym momencie, kiedy odezwała się Raquel:
 - O co chodzi Ethan?
Nagle Ślizgoni wybuchnęli znowu śmiechem. Cała Wielka Sala spojrzała w ich kierunku. Tym razem druga część komiksu Phila była w kociołku, który lewitował nad głową Phila stojącego na ławce. Profesor Hitch, opiekun Slytherinu, podeszła do podopiecznych.
 - Chciałem spytać czy mogę wziąć kurczaka? Nasz jest już zjedzony.
            Raquel spojrzała na swoje ulubione danie, a potem na swój pusty talerz.
 - Pewnie – odpowiedziała.

***

            Raquel poszła za potrzebą do toalety na drugim piętrze. Podeszła do umywalki i spojrzała w lustro. Chciała poprawić włosy, ale zamiast swoich czarnych zobaczyła rudę.
 - Rose!
            Właścicielka rudych włosów siedziała na parapecie. Ściskała coś. Raquel podeszła do przyjaciółki. W jej rękach leżała książka.
 „Wewnętrzna energia z Parteliuszem Bamber” przeczytała tytuł
 - Rose?
Zdanie zabrzmiało jak pytanie, którym nie powinno być. Krukonka chciała tylko przeprosić. Odpowiedź otrzymała spóźnioną.
 - Wszystko mówi, że jestem… - zaczerpnęła gwałtowny, szybki wdech – wszystko oprócz mnie.
 - Rose.
            Twarz miała suchą albo zeschłą. Białka oczu nie były ani trochę zaczerwienione. Wyglądała na zmęczoną i starszą. Niektórzy mogli pomylić smutek w jej oczach z obojętnością, ale Raquel była wyjątkowo empatyczna. Mało tego dostrzegła w jej oczach coś jeszcze rezygnację.
 - A jednak – wstała z parapetu i zaczęła okrążać nie dużą łazienkę – przeczytałam to osiem, osiem razy. – W jednej chwili rezygnacja ustąpiła miejsca złości – i wszystko mówi jednogłośnie, że jestem …
Patrzyła na zlewy nie na Krukonkę. Każdy centymetr twarzy dziewczyny był napięty.
 - Jestem nim… - wyszeptała
            Zatrzymała się przed otwartą kabiną.
 - JESTEM CHARŁAKIEM!!!
            Wrzasnęła, a w tym wrzasku było tyle gniewu i frustracji, że odruchowo rzuciła znienawidzoną książkę, która wleciała do kabiny i wylądowała w sedesie.
            Gryffonka upadła na kolana jakby nie miała siły utrzymać swój ciężar. Podkuliła głowę i wsunęła dłonie w swoje miedziane loki.
            Raquel patrzyła na Rose. Czekała, aż usłyszy szloch, będzie mogła ją pocieszyć.
            Cisza. Rose nie płakała. W przekonaniu Raq, która wylewała masę płynów z różnych błahych powodów, Weasley była silna. Po tej całej scenie potrafiła stłumić w sobie wszystkie emocje. Czarnowłosa, dlatego podeszła najpierw do kabiny, żeby wyciągnąć książkę…
 - Rose. Rose chodź tutaj!
            Ta nie ruszyła się ani o centymetr.
            Raquel patrzyła na parującą z toalety wodę i blask płomieni.
            Książka płonęła żywym, rudym ogniem. W błękitnych oczach odbijały się tańczące ogniki, w ich głębi było zdumienie a następnie… postanowienie.
            Nie odwracając się wyszeptała wystarczająco głośno, by Rose ją usłyszała:
 - Rose, nie jesteś charłakiem. Nie jesteś czarownicą… Pomogę Ci za wszelką cenę.
            Ogień zgasł, zamknąwszy usta Krukonki do końca dnia.


Złoto Krwista



Przepraszam za długą nieobecność. Posty będą się pojawiać, co miesiąc. Npiszcie w komentarzach czy wolicie ten rozmiar czcionki, czy ten z poprzednich rozdziałów. :)

sobota, 16 maja 2015

Rozdział 7



VII Stary Ślizgon


Rose czuła presje. Przyjaciele wpatrywali się w nią. Od godziny ćwiczyli w kącie biblioteki odgrodzeni torbami i książkami od reszty świata.
 - Wingardium Leviosa!
     Efekt: bez zmian.
 - Spokojnie – powiedział Scorpio – musimy po prostu dłużej ćwiczyć.
     Zielone oczy wypatrywały wczorajszej złości, ale spotkały tylko znajome ogniki. Uśmiechnęła się.
 - Właśnie na coś wpadłam – krzyknęła Raquel. Ślizgon i Gryffonka spojrzeli na czarnowłosą przyjaciółkę. – Może zabieramy się do tego od złej strony.
     Widząc zdziwione miny kolegów dodała:
 - Bo to może złe zaklęcie? Za trudne dla Rose.
     Ruda się ożywiła.
 - Tak. Raq, masz rację.
 - Zaklęcie lewitacji to jedno z najprostszych, – ale po chwili dodał widząc minę Rose, – ale co proponujesz?
     Czarnowłosa zaczęła wertować „Wewnętrzną energią magiczną z Parteliuszem Bamber”. Zatrzymała się na osiemdziesiątej pierwszej stronie.
 - Scorpio, ile energii zużyjesz na podniesienie piórka bez użycia magii?
     Chłopiec spojrzał na koleżankę.
 - Eee… Mało…
 - Właśnie, a na rzucenie piłki?
 - Raquel – wtrąciła się Rose, – do czego dążysz?
     Scorpio ożywiony wstał na równe nogi.
 - Więcej, ale pomimo to i tak będzie łatwiej rzucić piłką. Jesteś genialna.
 - Wiem, ale lubię jak ludzie mi to mówią – powiedziała z przekąsem Krukonka.
 - Rose, masz energię, której nie potrafisz wydobyć. To jest problem. Robiliśmy wszystko na odwrót. - Rose uśmiechnęła się tak promieniście jak jeszcze nigdy. To był uśmiech nadziei. Raquel kontynuowała. – Wydaje się, że tu nie chodzi o energię magiczną, ale o skupienie. To tak, jaki z piórem: zużyjesz mało siły i energii, ale i tak ci się nie uda go przenieść, bo jest lekkie. Musisz się skupić na piórku, a nie na sile. To wszystko jest tu napisane.
     Scorpio wziął książkę od koleżanki i zaczął czytać na głos.
„Dlatego często mylimy złego czarodzieja z roztrzepanym. Niektórzy z nas po prostu mają do tego tzw. dryg; potrafią połączyć energię magiczną z siłą umysłu, która często, a nawet praktycznie zawsze, jest ważniejsza niż energia magiczna. Przez to możemy podzielić czarodziei na dwie grupy. Pierwszą: czarodziei, którzy są w stanie wykorzystać całą swoją wewnętrzną energię magiczną; drugą: czarodziei, którzy tłumią ją w sobie.
To, w której jesteś zależy tylko od potocznie nazywanego: skupienia.
Grupa druga, bo pierwszej nie będę opisywał, magazynuje energię. To z kolei ma dwie strony medalu. Zatrzymywanie energii będzie uciążliwe w codziennym życiu, czasem nawet niemożliwe, jednak jest to opcja bezpieczna dla środowiska. Problem zaczyna się, kiedy czarodziei lub czarownica przeżywa coś wewnętrznie (tj. strach lub zdenerwowanie). Wyzwalane są wtedy pokłady energii kumulowane przez nawet dziesiątki lat (!)
Podmiot „wybucha” przez totalne skupienie na przedmiocie np. strachu i odłącza się od rzeczywistości, wybuchając jak hipernowa, co może mieć niezupełny, inny lub nawet odwrotny skutek niż zamierzony.

Tak, więc problemem najczęściej jest okiełznanie energii skupiając się na niej i na przedmiocie. (Zob. str. 98 Obiekt czarowny i czarowany.) Jest też opcja, której każdy z nas się boi, którą z tego samego powodu opisałem na końcu, coś straszniejszego dla potencjalnego czarodzieja niż wilkołactwo czy wampiryzmem. Słowo, którego boi się większość naszego…”
     Scorpio wpatrywał się w ostatnią linijkę tekstu z czystą nienawiścią na autora i Raquel. Dlaczego? Wiedział jak zareaguje Rose.
     Ciszę przerwał brunet, na oko z trzeciego roku, ubrany w szatę Gryffindoru i nalepką Prefekta na piersi.
 - Ty jesteś Malfoy? – Spytał bez zbędnego „cześć”.
 - Tak – odpowiedział młody Malfoy, – o co chodzi?
„ Spadłeś mi z nieba” – dodał w myślach.
     Brunet przeleciał wzrokiem zgromadzenie. Pierwszoklasiści, w kącie biblioteki, siedzieli ze zmęczeniem na twarzy i wyciągniętymi różdżkami sprawiając wrażenie jakby się uczyli.
 - Lubicie Bamber’a? Powinniście przeczytać „Opowieści z Wielkiej Puszczy”
 - Dzięki, skorzystamy. –Zaszczebiotała Raquel.
        Jej wypowiedź spotkała się z dezaprobatą Ślizgona, który wysłał Raquel spojrzenie mówiące „Zamknij się”.
 - Jest trochę kontrowersyjny.
        Raquel zmarszczyła brwi.
 - Moim zdaniem ma poglądy, które są inne niż innych. Dla tego nazywają go kontrowersyjnym.
 - Moim zdaniem przesadza i wyolbrzymia niektóre rzeczy, które w ogóle nie są istotne.
 - No cóż, niektórzy nie mają po prostu wyczucia, ale wiesz to cecha wszystkich chłopców.
        Scorpio otwierał już usta, żeby odpowiedzieć Raquel, ale Prefekt Gryffindoru był szybszy.
 - Mam zaprowadzić cię do profesor McGonagall.
        Ślizgon wstał i poszedł za Prefektem. Krukonka śledziła go wzrokiem, aż zniknął jej z oczu. W tym czasie Rose chwyciła książkę i przeczytała ostatnie zdanie. „Słowo, którego boi się większości naszego społeczeństwa brzmi Cha…”
        Blada dłoń wyszarpnęła Gryffonce książkę zanim ta zdążyła się zorientować, co się dzieje.
 - Koniec zajęć.
Raquel wsunęła książkę do plecaka i udała się do wyjścia.
 - Za chwilę obiad. Spotkamy się w Wielkiej Sali.
        Rose kiwnęła głową, ale nie była głodna. W momencie, w którym przyjaciółka zniknęła za drzwiami biblioteki, popędziła do regału z eliksirami i zaczęła wertować strony tak samo blade jak jej skóra.

***

        Max, bo tak nazywał się Prefekt Gryffindoru, zaprowadził Scorpio pod posąg Chimery i powiedział hasło, które było tytułem jakieś książki. Niestety niezapamiętanej przez Scorpiusa. Hasło było poprawne, więc Chimery odsłoniła schody do gabinetu dyrektorki i Ślizgon wszedł do środka.
 - Mama?! Tata?!
 - Wypada najpierw powiedzieć „Dzień dobry”.
„Cała McGonagall, zawsze wszystko na sztywno” pomyślał sobie Scorpio. Kobieta siedziała za pięknym, masowym biurkiem z ciemnego drewna.
 - Dzień dobry – powtórzył za nią z przepraszającym uśmiechem.
        Kobieta uśmiechnęła się za okularów połówek. I zaczęła coś kreślić na kawałku kartki. Scorpio odczytał tylko: „[…] o 5 będziemy.” Profesorka wręczyła liścik swojej brązowej sowie, która odleciała nie pytając o adres.
 - Synku…
        Matka, wysoka kobieta o długich włosach, przytuliła syna.
 - Ja i tata – Ojciec wstał jak na zawołanie wstał z fotela i kucnął przed synem razem wraz z żoną. W ten sposób młody Malfoy patrzył na nich z góry. Draco Malfoy odruchowo poprawiał szatę syna – chcemy ci powiedzieć jak bardzo jesteśmy z ciebie dumni.
 - Ja bardziej – zażartował pan Malfoy.
        Światło padające przez okno rozmyło pozorne podobieństwo Scorpiusa do Dracona. Starszy Malfoy miał szarą twarz. Taką jak człowiek, który się nie wyspał. Uśmiechał się delikatnie. Był chudym mężczyzną o wąskich barkach. Młodszy miał bledszą skórę od ojca. W tym świetle zdawała się być rozświetloną, nie szarą. Uśmiechał się radośnie, z dziecinną beztroskością odsłaniając zęby. Ktoś mógłby nawet powiedzieć, że przesadnie. Miał już prawie dwanaście lat, ale już było widać, że budowę ciała odziedziczył po rodzinie matki. Nie był chudy jak Dracon. Miał szersze ramiona i biodra od ojca.
 - Momencik.  Dla czego jesteście ze mnie dumni?
        Państwo Malfoy spojrzeli po sobie ze zdziwieniem. Ojciec wstał. Profesor McGonagall zaczęła pospiesznie rozjaśniać sytuacje.
 - Chodzi o test, który przeprowadzała profesor Hitch jakiś czas temu.  – Scorpio nadal pamiętał elektrus, który wyglądał jak płonący kwiat – wykryto u ciebie złotą krew, co automatycznie świadczy o przyjęciu do Bractwa Złoto Krwistych. Potrzebna nam zgoda rodziców. Dlatego na ceremonię pójdziemy razem.
        Scorpio przestał oddychać. Gdyby nie był taki blady to zbladłby jeszcze bardziej.
        Ze strachu? Z nerwów? On sam nie wiedział. Zesztywniał. Astoria natychmiast to zauważyła. 
 - W porządku?
        Porządek był tu nawet niewskazany.
 - Zgodziliście się?
 - Oczywiście – powiedział ojciec patrząc na syna jak na jakiś niepotrzebny przedmiot, trzymany w domu przez wiele lat, który trzeba zniszczyć przed wyrzuceniem, – ale nie oficjalnie.
        Chłopiec znał ten wzrok. Przełknął ślinę. Nazwał to w głowie stanem sztucznego pośpiechu.  Kiedy spieszył się, żeby zakończyć rozmowę.
        Ostatnio widział go takiego na ulicy Pokątnej w sklepie z różdżkami.
 - Łał…
 - No całkiem niezła – przyznał wtedy ojciec.  – Z czego jest zrobiona?
 - Zawiera włos jednorożca, a dre…
 - Odpada weźmiemy tą pierwszą.
 - Ale tato!
 - Chodź Scorpiusie, mama czeka z obiadem.
        I wyszli nie rozmawiając z inną różdżką niż była potrzebna. W tedy też coś ukrywał. Jak teraz.
        Weszli do ogromnego kominka, a profesor krzyknęła:
 - Do Smoczej Groty. 

Złoto Krwista

wtorek, 7 kwietnia 2015

Rozdział 6



VI Lekcja dobrych czarów manier.

     Czarny ptak szybował nad Zakazanym Lasem. Nie zużywał energii. Jedynym ruchem, jaki wykonywał było lekki wyginanie skrzydeł, kiedy chciał skręcić lub zahamować. Zatoczył dwa kółka nad Bijącą Wierzbą…
 - Wingardium Leviosa!
        Dlaczego on nie mógł stąd wylecieć?
 - Wingardium Leviosa!
     Najchętniej by stąd wyszedł, wybiegł, wyskoczył przez okno… jakkolwiek byle stąd odejść.
 - Wingardium Leviosa!
     Co ma zrobić? Powiedzieć jej, że to nic nie da. Skłamać, że jest zbyt późno, że jest zmęczony?
 - Wingardium Leviosa!!!
     Spojrzał na nią przelotem.
     Nie mógł na nią patrzeć. Na oczy wypełnione desperacją. Ruchy pełne agresji. Rozpacz w głosie.
 - Wingardium Leviosa!!!
     Dość!
 -Drętwota!
     Zdziwiona, mechanicznie odwróciła głowę w stronę, w którą poleciała jej różdżka. Spojrzała na niego. Magiczny przedmiot leżał u jego stóp, potwierdzając fakt, że to on rzucił zaklęcie. Zielone oczy wypatrywały czegoś: odpowiedzi.
     Odpowiedź? Nie, chłopiec nie należał do ludzi, którzy mówią prawdę. Był kłamcą. Traktował to, jako drogę na skróty, jako objazd prawdy. Wiedział jak to robić. Posiadł tą moc w dzieciństwie. Wielokrotnie ćwiczył na swoich rodzicach. Ojciec dowiadywał się tylko o nie licznych wypadkach. Nie znosił, gdy syn kłamał. W takich sytuacjach dawał mu wykłady z serii „Jak być dobrym człowiekiem?” Problem w tym, że on też był kłamcą. Gorzej kłamcą i tchórzem. Kłamcą, bo nigdy nie był dobrym człowiekiem. Tchórzem, bo bał się zobaczyć siebie w nim, w synu. Byli przecież kropla w krople swoją kopią, podobizną. Wróć: on nigdy nie był tchórzem. Nie bał się kłamstw. Umiał kłamać. Trzeba tylko zachować schemat.
     Zaraz zacznie kłamać. Tylko się uspokoi. Przypomni plan działań.
1.   Nigdy nie zaczynaj pierwszy. W ciszy wymyślaj pytanie, które możesz usłyszeć.
2.   Patrz w oczy. Nie przesadnie. Przesady w kłamstwie trzeba się wystrzegać.
3.   Zachować spokój albo go pozorować. Włożyć lekcje do kieszeni. Nie połykać śliny.
4.   Najważniejsze: nie zaczynać, kiedy się nie jest gotowym. Lepiej nie odpowiedzieć na pytanie, poczekać z odpowiedzią, zbudować atmosferę wstydu.
Tyle. Proste. Zaraz zacznie kłamać.
Zacznie od wygodnego pretekstu. Coś w stylu „jest już późno”, „trzeba się położyć”. Następnie uspokoi „jutro będzie lepiej”.
     Start!
     Kolejno: ręce do kieszeni, spójrz w oczy, westchnij, żeby pokazać jak ci przykro.
     Przeciwniczka otworzyła buzię jakby chciała coś powiedzieć, ale nie powiedziała. Nie szkodzi. Zaczęła.
„ - Gotów? – spytał siebie w myślach.
 - Gotów.”
 - Rose… - cholera, czemu wyglądała tak beznadziejnie źle.
        Smutne, nie wróć, beznadziejnie zrozpaczone oczy, które za chwilę zaczną przeciekać. On tego nie zniesie…
 - Scorpio – zaczęła zachrypniętym głosem – czy ja to kiedyś opanuje?
„Czemu się zgodziłeś, kretynie?” – Skarcił sam siebie.
 - Rose, – wtrąciła się Krukonka – daj spokój. Jest tak późno, że nawet nasz Mistrz nic nie wykrzesa. Ledwo stoisz. Idź się umyć. Połóż się. Jutro będziecie znów ćwiczyć.
„Ćwiczyć to za duże słowo – pomyślał – Rose trzeba nauczyć wszystkiego od podstaw”
        Gryffonka faktycznie ledwo stała. Nie sprzeciwiała się. Raquel należała do osób, którym trudno odmówić. Grzecznie, nic nie mówiąc, wyszła z pokoju życzeń.
        Minęło parę długich chwil.
 - Ona jest beznadziejna!
        Musiał to powiedzieć. Wreszcie mógł.
        Dopiero, kiedy Krukonka się odezwała przypomniał sobie, że jest przyjaciółką Rose. Mogła jej wszystko wypaplać.
 - Nie wyślizgniesz się od tego, Malfoy.
        Usiadł w fotelu na przeciw niej. Ze zdziwieniem, które spowodowane było spostrzegawczością dziewczyny, doszedł do wniosku, że ją lubi. Lubił za jej opanowanie i inteligencje.
„Wyślizgnąć się. Tylko głupi nie zaczaiłby tej aluzji.”
 - Co mam zrobić? Nic nie mówiłaś. Chodzicie razem na zaklęcia…
        Przerwała mu przed usłyszeniem dalszych zarzutów.
 - Dużo uczniów jeszcze nie potrafi dobrze czarować, Scorpio. To ty jesteś ponad normę. Nie wiedziałam. To jeszcze nic nie znaczy. Poszperałam trochę. Wychodzi na to, że potrzeba góra miesiąca na wykrzesanie z siebie czegokolwiek.
        Blondyn patrzył na Raquel. To ona powiedziała Rose, żeby poprosiła go o pomoc. Rossie przyszła tu na jej prośbę. Gryffonka chciała mieć wsparcie, dlatego przyprowadziła ze sobą przyjaciółkę. Krukonka w bardzo krótkim czasie zyskała zaufanie rudej.
        Scorpio zaczął się jej przyglądać. Studiowała jego twarz zastanawiając się, co on sobie myśli.
        Ciemnoniebieskie oczy okalały długie rzęsy. Na twarzy malował się spokój. Proste, długie, czarne włosy okalały buzię sprawiając, że wydawała się jeszcze bledsza. Stoickim spokojem zarażała ludzi wokół niej. Stwarzało to swego rodzaju aurę… bezpieczeństwa. Ślizgon poddał się urokowi. Kiedy się odezwała, patrzył w jej oczy.
  - Nie możesz jej zawieść. Ona cię potrzebuje.
        Tyle wystarczyło. Zgodził się.
 - Dwie godziny dziennie i ani minuty dłużej.
        Wstał i podszedł do okna. Zapadł zmierzch i trudno było dostrzec kruki.
        Niespodziewanie poczuł czyjeś ręce na swoim brzuchu. Raquel stojąc za nim obejmowała go w talii. Poczuł się niezręcznie, nawet głupio, kiedy uświadomił sobie, co robi Krukonka. Była dziewczyną w jego wieku, pewnie nawet trochę młodszą o parę miesięcy.
        Zasłoniła mu okna i zmusiła, aby na nią spojrzał.
 - Umówcie się w bibliotece. Tam będzie mogła się skupić. – W oczach młodego Ślizgona pojawiły się ogniki. Uśmiechał się. Z dziwnym roztargnieniem zauważył, że jej włosy są ciemniejsze od piór kruków za oknem.
        Objął ją tak spontanicznie jak ona przed chwilą jego. Nie odwzajemniła uścisku. Nawet się nie poruszyła.
 - Spokojnie – powiedział cicho, już spokojnym i wesołym głosem. Dla Raquel brzmiał jak drwina, ale był bardziej szczery niż jakakolwiek rzecz, którą kruczowłosa mogła usłyszeć od Scorpiusa. – Jutro w bibliotece? Ja stawie się o dwunastej, a ty?

***

Letni deszczyk padał na jasną skórę Gryffonki. Zmywał pot, zmęczenie i samo niezadowolenie. Spodziewała się innych efektów po pierwszej lekcji z Mistrzem Zaklęć.
        Był piątek, piątek, który zamykał pierwszy tydzień szkoły.
        Kiedy Rose przyjechała do Hogwartu kipiała z niej ekscytacja. Cieszyła się, że w końcu jest w tym miejscu, o którym słyszała niezwykłe rzeczy. Teraz czuła pustkę. Była obojętna, zniechęcona przez wyniki w nauce.
Jej mama kochała transmutację. Tata przyznał, że z perspektywy czasu najważniejsze są zaklęcia. James twierdził, że profesor McGonagall jest jedną z najbardziej wymagających, ale i najlepiej uczących pedagogów w szkole. Scorpio, jeden z pierwszych uczniów, z jakimi się zaprzyjaźniła, był najlepszy z roku. Oba przedmioty, transmutacja i zaklęcia, przychodziły mu z łatwością. W ciągu pierwszego tygodnia dostał tytuł Mistrza Zaklęć, którego chętnie używali Ślizgoni.
„Jesteś tak podobna do mamy, że na pewno świetnie poradzisz sobie w szkole.”
To były słowa jej chrzestnego w ostatni dzień wakacji. Wujek Harry w nią wierzył. Jak każdy albo raczej każdy wierzył, że będzie nową Panną-Wiem-To-Wszystko. Dlaczego ich zawiodła?
Do tej pory miała cztery lekcje zaklęć i trzy transmutacji. W tym trzy lekcje praktyczne z zaklęć i jedną praktyczną z transmutacji.
Na zajęciach z profesor McGonagall połowa klasy nie umiała nic jak ona. Zupełnie inaczej było na zaklęciach. W klasie profesor Hitch siedemdziesiąt procent uczniów nie umiała dobrze wypowiedzieć zaklęcia. Pozostali radzili sobie dość dobrze.

 - Rose Weasley, powiedz zaklęcie. Ruch różdżką jest prawidłowy.
 - Wingardium Leviosa – odpowiedziała.
 - Nie rozumiem… – Jasne oczy profesorki wpatrywały się w dziewczynę. -  Musisz się bardziej skupić.

Tyle, że nie można było być skupionym bardziej niż Rose. To była typowa cecha jej matki, która została odziedziczona przez córkę.
Na zaklęciach tylko ona nie potrafiła wyłonić z siebie „iskry”. Każdy, komu się nie udawało, czarował nie to, co trzeba. Przedmioty znikały, gadały, latały, tańczyły, zmieniały kolory itd.
Wyżaliła się dwóm osobą: profesor McGonagall i Raquel. Wychowawczyni Gryffindoru poradziła, żeby nie panikować po pierwszym tygodniu szkoły.

 - Pani profesor, ale ja nic nie czuję – powiedziała bliska płaczu – nie czuję magii.
Rose pamięta pustą salę, w której rozmawiały po lekcji transmutacji. Profesor McGonagall, która miała więcej zmarszczek niż włosów na głowie, patrzyła na podopieczną z nad swoich, niemodnych już zresztą, okularów połówek.
 - Uważam, że za bardzo się martwisz. Zdolność do czarowania może pojawić się za miesiąc. Na pewno nie dłużej. Jednak nie możesz się martwić. Twój rodowód Weasleyów i umiejętności panny Gran…, znaczy pani Weasley to dowód na to… Rose?
Dziewczyna wyszła z sali, kiedy kobieta zaczęła mówić o jej drzewie genealogicznym. Była różnica między panną Hermioną Granger, Perfektem Naczelną Hogwartu, dziewczyną, która detronizowała klasę swoimi umiejętnościami i kujoństwem, a panną Rose Weasley, której problemy ignorowali wszyscy, którzy znali jej mamę.
Trzeba było znaleźć kogoś, kto o jej matce w ogóle nie słyszał. Wybór szybko padł na Raquel.
Dziewczyna, która wykazywała predyspozycje szkolnego medium, wiedzącego, co dzieje się nawet w pokojach wspólnych innych domów, długo się nie zastanawiała. Jej zdaniem Rose potrzebowała więcej ćwiczeń. Korepetycji u Scorpiusa Hyperiona Malfoy’a.
Pomysł był dobry ze względu na prostotę realizacji.
Ślizgon się zgodził. Spotkali się o piętnastej w pokoju życzeń. W trójkę, bo Rose chciała mieć wsparcie w Raquel.
Scorpio i Raquel sprawdzali wymowę, ruchy różdżką, skupienie, kontakt wzrokowy. Rzucali zaklęcia razem i pojedynczo. Nic nie pomogło. Czarnowłosa, która na lekcjach zmieniała sowie pióro w pióro do pisania, zdążyła już opanować zaklęcie lewitacji do perfekcji.
Wtedy Rose puściły nerwy. Zaczęła wykrzykiwać zaklęcia, zdrapując sobie gardło póki Krukonka jej nie przerwała.
Stanęła wówczas przed nią patrząc na Scorpio. Kolega wyglądał na zmęczonego i złego. Może na nią, że nie potrafiła czegoś, co powinna? Kiedy go spytała czy jej się uda nic nie powiedział. Milczenie było najgorsze.

Wyszła spod prysznica. Wytarła się ręcznikiem i ubrała piżamę
Łazienka była pusta. Dochodziła siódma. Gryffoni byli jeszcze w pokoju wspólnym. Nikt nie kładł się wcześniej niż o dziewiątej w piątkowe wieczory.
Przeszła przez portret Grubej Damy. Nie zwracając uwagi na zebranych w pokoju wspólnym, weszła po schodach do dormitorium dziewcząt.
W międzyczasie gdzieś mignęła jej w tłumie sylwetka Albusa. Przypomniało jej to słowa wujka Harry’ego.
To dało jej pomysł. Wyjęła z kufra atrament, pióro i pergamin. Zaczęła pisać list do mamy.
W pierwszy dzień szkoły, Kiedy poznała Raquel, Krukonka spytała czy nie przeraża jej, że będą tu aż do świąt bez rodziców. Wtedy odpowiedziała nie. Teraz odpowiedziałaby tak.