VI Lekcja dobrych czarów manier.
Czarny
ptak szybował nad Zakazanym Lasem. Nie zużywał energii. Jedynym ruchem, jaki
wykonywał było lekki wyginanie skrzydeł, kiedy chciał skręcić lub zahamować.
Zatoczył dwa kółka nad Bijącą Wierzbą…
- Wingardium Leviosa!
Dlaczego on nie mógł stąd wylecieć?
- Wingardium Leviosa!
Najchętniej
by stąd wyszedł, wybiegł, wyskoczył przez okno… jakkolwiek byle stąd odejść.
-
Wingardium Leviosa!
Co
ma zrobić? Powiedzieć jej, że to nic nie da. Skłamać, że jest zbyt późno, że jest
zmęczony?
-
Wingardium Leviosa!!!
Spojrzał
na nią przelotem.
Nie
mógł na nią patrzeć. Na oczy wypełnione desperacją. Ruchy pełne agresji.
Rozpacz w głosie.
-
Wingardium Leviosa!!!
Dość!
-Drętwota!
Zdziwiona,
mechanicznie odwróciła głowę w stronę, w którą poleciała jej różdżka. Spojrzała
na niego. Magiczny przedmiot leżał u jego stóp, potwierdzając fakt, że to on
rzucił zaklęcie. Zielone oczy wypatrywały czegoś: odpowiedzi.
Odpowiedź?
Nie, chłopiec nie należał do ludzi, którzy mówią prawdę. Był kłamcą. Traktował
to, jako drogę na skróty, jako objazd prawdy. Wiedział jak to robić. Posiadł tą
moc w dzieciństwie. Wielokrotnie ćwiczył na swoich rodzicach. Ojciec dowiadywał
się tylko o nie licznych wypadkach. Nie znosił, gdy syn kłamał. W takich
sytuacjach dawał mu wykłady z serii „Jak być dobrym człowiekiem?” Problem w
tym, że on też był kłamcą. Gorzej kłamcą i tchórzem. Kłamcą, bo nigdy nie był
dobrym człowiekiem. Tchórzem, bo bał się zobaczyć siebie w nim, w synu. Byli
przecież kropla w krople swoją kopią, podobizną. Wróć: on nigdy nie był
tchórzem. Nie bał się kłamstw. Umiał kłamać. Trzeba tylko zachować schemat.
Zaraz
zacznie kłamać. Tylko się uspokoi. Przypomni plan działań.
1.
Nigdy
nie zaczynaj pierwszy. W ciszy wymyślaj pytanie, które możesz usłyszeć.
2.
Patrz
w oczy. Nie przesadnie. Przesady w kłamstwie trzeba się wystrzegać.
3.
Zachować
spokój albo go pozorować. Włożyć lekcje do kieszeni. Nie połykać śliny.
4.
Najważniejsze:
nie zaczynać, kiedy się nie jest gotowym. Lepiej nie odpowiedzieć na pytanie,
poczekać z odpowiedzią, zbudować atmosferę wstydu.
Tyle. Proste.
Zaraz zacznie kłamać.
Zacznie od
wygodnego pretekstu. Coś w stylu „jest już późno”, „trzeba się położyć”.
Następnie uspokoi „jutro będzie lepiej”.
Start!
Kolejno:
ręce do kieszeni, spójrz w oczy, westchnij, żeby pokazać jak ci przykro.
Przeciwniczka
otworzyła buzię jakby chciała coś powiedzieć, ale nie powiedziała. Nie szkodzi.
Zaczęła.
„ - Gotów? –
spytał siebie w myślach.
- Gotów.”
- Rose… - cholera, czemu wyglądała tak
beznadziejnie źle.
Smutne, nie wróć, beznadziejnie
zrozpaczone oczy, które za chwilę zaczną przeciekać. On tego nie zniesie…
- Scorpio – zaczęła zachrypniętym głosem – czy
ja to kiedyś opanuje?
„Czemu się
zgodziłeś, kretynie?” – Skarcił sam siebie.
- Rose, – wtrąciła się Krukonka – daj spokój.
Jest tak późno, że nawet nasz Mistrz nic nie wykrzesa. Ledwo stoisz. Idź się
umyć. Połóż się. Jutro będziecie znów ćwiczyć.
„Ćwiczyć to za
duże słowo – pomyślał – Rose trzeba nauczyć wszystkiego od podstaw”
Gryffonka faktycznie ledwo stała. Nie
sprzeciwiała się. Raquel należała do osób, którym trudno odmówić. Grzecznie,
nic nie mówiąc, wyszła z pokoju życzeń.
Minęło parę długich chwil.
- Ona jest beznadziejna!
Musiał to powiedzieć. Wreszcie mógł.
Dopiero, kiedy Krukonka się odezwała
przypomniał sobie, że jest przyjaciółką Rose. Mogła jej wszystko wypaplać.
- Nie wyślizgniesz się od tego, Malfoy.
Usiadł w fotelu na przeciw niej. Ze
zdziwieniem, które spowodowane było spostrzegawczością dziewczyny, doszedł do
wniosku, że ją lubi. Lubił za jej opanowanie i inteligencje.
„Wyślizgnąć się.
Tylko głupi nie zaczaiłby tej aluzji.”
- Co mam zrobić? Nic nie mówiłaś. Chodzicie
razem na zaklęcia…
Przerwała mu przed usłyszeniem dalszych
zarzutów.
- Dużo uczniów jeszcze nie potrafi dobrze
czarować, Scorpio. To ty jesteś ponad normę. Nie wiedziałam. To jeszcze nic nie
znaczy. Poszperałam trochę. Wychodzi na to, że potrzeba góra miesiąca na
wykrzesanie z siebie czegokolwiek.
Blondyn patrzył na Raquel. To ona
powiedziała Rose, żeby poprosiła go o pomoc. Rossie przyszła tu na jej prośbę.
Gryffonka chciała mieć wsparcie, dlatego przyprowadziła ze sobą przyjaciółkę.
Krukonka w bardzo krótkim czasie zyskała zaufanie rudej.
Scorpio zaczął się jej przyglądać.
Studiowała jego twarz zastanawiając się, co on sobie myśli.
Ciemnoniebieskie oczy okalały długie
rzęsy. Na twarzy malował się spokój. Proste, długie, czarne włosy okalały buzię
sprawiając, że wydawała się jeszcze bledsza. Stoickim spokojem zarażała ludzi
wokół niej. Stwarzało to swego rodzaju aurę… bezpieczeństwa. Ślizgon poddał się
urokowi. Kiedy się odezwała, patrzył w jej oczy.
- Nie
możesz jej zawieść. Ona cię potrzebuje.
Tyle wystarczyło. Zgodził się.
- Dwie godziny dziennie i ani minuty dłużej.
Wstał i podszedł do okna. Zapadł
zmierzch i trudno było dostrzec kruki.
Niespodziewanie poczuł czyjeś ręce na
swoim brzuchu. Raquel stojąc za nim obejmowała go w talii. Poczuł się
niezręcznie, nawet głupio, kiedy uświadomił sobie, co robi Krukonka. Była
dziewczyną w jego wieku, pewnie nawet trochę młodszą o parę miesięcy.
Zasłoniła mu okna i zmusiła, aby na nią
spojrzał.
- Umówcie się w bibliotece. Tam będzie mogła
się skupić. – W oczach młodego Ślizgona pojawiły się ogniki. Uśmiechał się. Z
dziwnym roztargnieniem zauważył, że jej włosy są ciemniejsze od piór kruków za
oknem.
Objął ją tak spontanicznie jak ona przed
chwilą jego. Nie odwzajemniła uścisku. Nawet się nie poruszyła.
- Spokojnie – powiedział cicho, już spokojnym i
wesołym głosem. Dla Raquel brzmiał jak drwina, ale był bardziej szczery niż
jakakolwiek rzecz, którą kruczowłosa mogła usłyszeć od Scorpiusa. – Jutro w
bibliotece? Ja stawie się o dwunastej, a ty?
***
Letni deszczyk
padał na jasną skórę Gryffonki. Zmywał pot, zmęczenie i samo niezadowolenie. Spodziewała
się innych efektów po pierwszej lekcji z Mistrzem Zaklęć.
Był piątek, piątek, który zamykał
pierwszy tydzień szkoły.
Kiedy Rose przyjechała do Hogwartu
kipiała z niej ekscytacja. Cieszyła się, że w końcu jest w tym miejscu, o
którym słyszała niezwykłe rzeczy. Teraz czuła pustkę. Była obojętna,
zniechęcona przez wyniki w nauce.
Jej mama kochała
transmutację. Tata przyznał, że z perspektywy czasu najważniejsze są zaklęcia.
James twierdził, że profesor McGonagall jest jedną z najbardziej wymagających,
ale i najlepiej uczących pedagogów w szkole. Scorpio, jeden z pierwszych uczniów,
z jakimi się zaprzyjaźniła, był najlepszy z roku. Oba przedmioty, transmutacja
i zaklęcia, przychodziły mu z łatwością. W ciągu pierwszego tygodnia dostał
tytuł Mistrza Zaklęć, którego chętnie używali Ślizgoni.
„Jesteś tak
podobna do mamy, że na pewno świetnie poradzisz sobie w szkole.”
To były słowa jej
chrzestnego w ostatni dzień wakacji. Wujek Harry w nią wierzył. Jak każdy albo
raczej każdy wierzył, że będzie nową Panną-Wiem-To-Wszystko. Dlaczego ich
zawiodła?
Do tej pory
miała cztery lekcje zaklęć i trzy transmutacji. W tym trzy lekcje praktyczne z
zaklęć i jedną praktyczną z transmutacji.
Na zajęciach z
profesor McGonagall połowa klasy nie umiała nic jak ona. Zupełnie inaczej było
na zaklęciach. W klasie profesor Hitch siedemdziesiąt procent uczniów nie
umiała dobrze wypowiedzieć zaklęcia. Pozostali radzili sobie dość dobrze.
- Rose Weasley, powiedz zaklęcie. Ruch różdżką
jest prawidłowy.
-
Wingardium Leviosa – odpowiedziała.
- Nie rozumiem… – Jasne oczy profesorki
wpatrywały się w dziewczynę. - Musisz
się bardziej skupić.
Tyle, że nie
można było być skupionym bardziej niż Rose. To była typowa cecha jej matki,
która została odziedziczona przez córkę.
Na zaklęciach
tylko ona nie potrafiła wyłonić z siebie „iskry”. Każdy, komu się nie udawało,
czarował nie to, co trzeba. Przedmioty znikały, gadały, latały, tańczyły,
zmieniały kolory itd.
Wyżaliła się dwóm
osobą: profesor McGonagall i Raquel. Wychowawczyni Gryffindoru poradziła, żeby
nie panikować po pierwszym tygodniu szkoły.
- Pani profesor, ale ja nic nie czuję –
powiedziała bliska płaczu – nie czuję magii.
Rose pamięta
pustą salę, w której rozmawiały po lekcji transmutacji. Profesor McGonagall,
która miała więcej zmarszczek niż włosów na głowie, patrzyła na podopieczną z
nad swoich, niemodnych już zresztą, okularów połówek.
- Uważam, że za bardzo się martwisz. Zdolność
do czarowania może pojawić się za miesiąc. Na pewno nie dłużej. Jednak nie
możesz się martwić. Twój rodowód Weasleyów i umiejętności panny Gran…, znaczy
pani Weasley to dowód na to… Rose?
Dziewczyna
wyszła z sali, kiedy kobieta zaczęła mówić o jej drzewie genealogicznym. Była
różnica między panną Hermioną Granger, Perfektem Naczelną Hogwartu, dziewczyną,
która detronizowała klasę swoimi umiejętnościami i kujoństwem, a panną Rose
Weasley, której problemy ignorowali wszyscy, którzy znali jej mamę.
Trzeba było znaleźć
kogoś, kto o jej matce w ogóle nie słyszał. Wybór szybko padł na Raquel.
Dziewczyna,
która wykazywała predyspozycje szkolnego medium, wiedzącego, co dzieje się
nawet w pokojach wspólnych innych domów, długo się nie zastanawiała. Jej
zdaniem Rose potrzebowała więcej ćwiczeń. Korepetycji u Scorpiusa Hyperiona Malfoy’a.
Pomysł był dobry
ze względu na prostotę realizacji.
Ślizgon się
zgodził. Spotkali się o piętnastej w pokoju życzeń. W trójkę, bo Rose chciała
mieć wsparcie w Raquel.
Scorpio i Raquel
sprawdzali wymowę, ruchy różdżką, skupienie, kontakt wzrokowy. Rzucali zaklęcia
razem i pojedynczo. Nic nie pomogło. Czarnowłosa, która na lekcjach zmieniała
sowie pióro w pióro do pisania, zdążyła już opanować zaklęcie lewitacji do
perfekcji.
Wtedy Rose
puściły nerwy. Zaczęła wykrzykiwać zaklęcia, zdrapując sobie gardło póki
Krukonka jej nie przerwała.
Stanęła wówczas
przed nią patrząc na Scorpio. Kolega wyglądał na zmęczonego i złego. Może na
nią, że nie potrafiła czegoś, co powinna? Kiedy go spytała czy jej się uda nic
nie powiedział. Milczenie było najgorsze.
Wyszła spod
prysznica. Wytarła się ręcznikiem i ubrała piżamę
Łazienka była
pusta. Dochodziła siódma. Gryffoni byli jeszcze w pokoju wspólnym. Nikt nie
kładł się wcześniej niż o dziewiątej w piątkowe wieczory.
Przeszła przez
portret Grubej Damy. Nie zwracając uwagi na zebranych w pokoju wspólnym, weszła
po schodach do dormitorium dziewcząt.
W międzyczasie gdzieś
mignęła jej w tłumie sylwetka Albusa. Przypomniało jej to słowa wujka Harry’ego.
To dało jej
pomysł. Wyjęła z kufra atrament, pióro i pergamin. Zaczęła pisać list do mamy.
W pierwszy dzień
szkoły, Kiedy poznała Raquel, Krukonka spytała czy nie przeraża jej, że będą tu
aż do świąt bez rodziców. Wtedy odpowiedziała nie. Teraz odpowiedziałaby tak.
Przerażasz mnie jak czytam co to za blog i ten opis obok, to tak serio czy dla żartów? Całkiem prawdziwe xd
OdpowiedzUsuńTa historia zdarzyła się naprawdę. Tylko na początku nie znałam jej z tylu perspektyw. Przyjaciele opowiedzieli mi później co przeżywali. Kiedy skończyłam Hogwart postanowiłam uciec jak najdalej od wszystkich okropności jakie zostawiłam w Bractwie, o których nie długo się dowiecie. Zdecydowałam, że ucieknę do miejsca, w którym nikt nie będzie mnie szukał. Dużo podróżowałam i zatrzymałam się w Polsce na dwa lata. Było trudno opanować język, ale zawsze sobie mówiłam: "Hej Raq, nie takie przeszkody w życiu pokonałaś." Poznałam tu mugoli, z którymi nadal utrzymuje kontakt choć teraz mieszkam we Włoszech. Cały czas utrzymuję kontakt z przyjaciółmi, których poznałam za czasów szkolnych.
UsuńPytanie czy w to uwierzysz, to tylko kwestia Twojej wiary?
Złoto Krwista